Fotocrime – „Principle of Pain” (2018)

fotocrime

Pan Ryan Patterson pograł w dość wpływowym gdzieniegdzie Coliseum (możecie ich kojarzyć ze splitu z High on Fire i Baroness), a potem postanowił pójść inną ścieżką, obrał pseudonimy R i Fotocrime i zaczął tworzyć coś, co powszechnie nazwano darkwave. Dość karkołomna opcja z dwoma pseudonimami wyjaśniona jest prosto – Fotocrime to nazwa grupy, której trzonem jest pan R, a w funkcjonowaniu której pomagają mu różni muzycy (na rzeczonej płycie lidera wspomagają Nick Thieneman z Young Widows, Shelley Anderson oraz ktoś kryjący się pod pseudonimem Mother automat perkusyjny, gościnnie za to pojawiają się Janet Morgan, J.Robbins i Pete Moffett). Nie dajcie się jednak zwieść – Fotocrime to Patterson i odwrotnie. Sam twór zaistniał na scenie stosunkowo niedawno, bo przed trzema laty, a zanim przeszedł do rzeczy w postaci longpleja Principle of Pain zdążył wypuścić dwie epki i singla (a lada moment wychodzi kolejny długograj o znajomo brzmiącym tytule South of Heaven).

Czy zatem debiutancki album długogrający muzyka, który do tej pory grzebał głównie w nieco innych rejonach, a teraz zwrócił się w stronę lekkiej czarnej elektroniki się broni? Owszem, tak. Na naklejce na okładce obwieszczono, że Principle of Pain to niebo darkwave (że niby cytat z magazynu Revolver) – aż tak bym się nie podniecał, ale w podziemiu Fotocrime jakiś tam sukces odniósł, warto się zatem przyjrzeć albumowi, który to spowodował.

Principle of Pain to przede wszystkim bardzo dobrze brzmiący, zdyscyplinowany album. R trzymał się bardzo blisko kanonu, każącego w odpowiednich proporcjach wymieszać spokojne, ograne syntezatory z lekko jedynie przesterowanymi gitarami i basem, by otrzymać ciemną muzyczną masę, która powinna przemówić do fanów Ulver czy Clan of Xymox. Fotocrime nie szafują przebojami, nie budują specjalnego napięcia – ten album raczej nie opowiada historii, nie znajdziecie na nim wielkiej dramaturgii rozbitej na przestrzeni dziesięciu utworów – znajdziecie jej za to mnóstwo w pojedynczych kawałkach. Ten album jest natomiast kolekcją dobrze nagranych piosenek trzymających się mocno wyznaczonego kierunku. Klimat mrocznych lat 80-tych, ciemnych zaułków wielkich miast, z dala od iskrzących się neonów jak w Blade Runnerze? Jest od pierwszych sekund. Patterson dobrze czuje ten nastrój – ta ciemna, niebezpieczna, ale poniekąd romantyczna ulica to jego teren. Podbija go jedynie jego głos, momentami głos zmęczonego współczesnego bluesmana – trochę jak Mark Lanegan, a chwilami wręcz nawet steampunkowy Leonard Cohen.

Choć Principle of Pain jest mocno osadzone w swojej stylistyce, to Fotocrime przemycił obszerną paletę inspiracji. Współczesny miejski folk, blues, country, gothic americana, sporo fabularyzowania śpiewem – w zasadzie każda z tych klasycznych stylistyk opowiadających historie została tu przełożona na syntezatory wspierane delikatnie przez gitary. Pięknym przykładem tego mariażu jest wspaniały Autonoir, w którym gitarowy riff został świetnie połączony z dość radośnie plumkającą elektroniką i wokalem łączącym w sobie napięcie Cohena z umiejętnością opowiadania, jakby R był osobistym uczniem Dylana. Takich fragmentów jest tu zresztą więcej i naprawdę nie trzeba się specjalnie skupiać, by je odnaleźć, szczególnie na pierwszej połowie albumu.

Ale jednocześnie Principle of Pain pozostaje jedynie płytą dobrą, nie wspaniałą, nie doskonałą. Kilka rzeczy może nie tyle mnie razi, co raczej sprawia, że na moment przełączam się podczas słuchania na inne fale. Odnoszę wrażenie, że w tej dźwiękowej czerni Patterson próbuje gdzieniegdzie zmierzyć się z bardziej radiowym refrenem (vide Enduring Chill, Confusing World – te momenty wystają trochę spoza całości, odróżniają się i wybijają mnie z klimatu, jaki album próbuje zbudować. Są po prostu nieco bardziej naiwne, nie czuć w nich tego zimnego wiatru, jaki udaje Fotocrime budują bardzo dobrze w innych momentach albumu. Całkowite odejście w stronę synthwave w postaci kończącego album The Soft Skin też nie jest szczególnie udanym eksperymentem. Z jakiegoś powodu zresztą pierwsza część albumu wydaje mi się bardziej charakterna, a wspomniany Autonoir jego punktem szczytowym – od tego momentu napięcia jest coraz mniej, jakby Patterson zaczął się spieszyć, a jego sito pomysłów nagle nabrało większych oczek. Chciałbym jednak podkreślić, że są to fragmenty słabsze, co nie oznacza, że słabe – nawet w nich Fotocrime utrzymuje stosunkowo wysoki poziom i nawet one przedstawiają sporą wartość dla słuchacza.

Dlatego też ogólna ocena musi być dość wysoka – ten album po prostu da się lubić, nie trzeba się do tego specjalnie wytężać. Jeśli ciemniutki jak listopadowy wieczór mariaż elektroniki z, powiedzmy, gotyckim rockiem, jest tym, czego szukacie w muzyce, Principle of Pain może przysporzyć wam dużo emocji.

 

7/10

Fotocrime na Facebooku

 

nmtr
Latest posts by nmtr (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , .