Mick Wall – „Guns N’ Roses. Ostatni giganci z rockowej dżungli” (2017)

Swego czasu na kanale Discovery można było obejrzeć serię dokumentalnych filmów, prezentujących najtrudniejsze i najbardziej znojne zawody świata. Niestety w żadnym odcinku nie było ani słowa o profesji, która wiąże się chyba z najwyższym ryzykiem zawału serca oraz wystąpieniem szeregu nerwic. Mowa oczywiście o posadzie menadżera najbarwniejszego rockowego zespołu swoich czasów. Alan Niven, choć na współpracy z Guns N’ Roses zarobił krocie, nie miał łatwego życia – ratowanie heroinistów zastrzykiem prosto w serce mieściło się w szerokim wachlarzu obowiązków w takiej samej mierze, co dopinanie logistyki wielkich tras koncertowych. Tylko jak tu umawiać się na milionowe stawki, kiedy nie wiadomo, czy frontman w ogóle się pojawi na koncercie, a jeśli nawet, to czy nie przerwie występu z byle powodu? Sam Niven po latach miał stwierdzić: Jedno z czego jestem dumny, to fakt, że żaden z członków nie zmarł, kiedy nimi się zajmowałem. Albowiem żeby znaleźć się w samym centrum rock and rollowego cyrku, trzeba mieć końskie zdrowie. I sporo szczęścia.

Mick Wall, brytyjski dziennikarz muzyczny, autor wielu poczytnych książek o rockowych gigantach (m.in. Black Sabbath, AC/DC, Iron Maiden), próbuje ukazać nam Guns N’ Roses jako najbardziej niebezpieczny zespół świata, kwintesencję hasła Sex, Drugs & Rock and Roll. I wiecie co? Jestem mu w stanie uwierzyć, choć jednocześnie nie mam wątpliwości, że w tego typu publikacjach – dla skuteczniejszego podnoszenia dawki adrenaliny u czytelników – koloryzuje się tu i tam, coś przemilcza, inne fakty uwypukla. Autor Ostatnich gigantów z rockowej dżungli, który towarzyszył Gunsom niemal od samego początku, wywiadując muzyków i przyjaźniąc się z nimi prywatnie (zwłaszcza z Axlem), wydaje się osobą kompetentną do dorzucenia swoich przysłowiowych trzech groszy. A czy one fałszywe, czy nie – dla mnie to sprawa drugorzędna. Owszem, nie brakowało kontrowersji przy wcześniejszych książkach Walla, niemniej jednak wolę pisaną z polotem biografię, pełną subiektywnych odczuć (jedyne, co można zarzucić autorowi, to chyba zbyt wyrozumiała ocena płyty Chinese Democracy) niż silące się na obiektywizm kroniki, które są zlepkiem dat i nazwisk, tyleż interesujących dla historyków rocka, co nudnych dla czytelnika.

Sukcesem autora jest to, że przez cały czas utrzymuje żywy ton opowieści, nawet gdy akcja rozgrywa się w kulisach sławy, czyli miejscu pozornie cichym i bezpiecznym. Trudno tu się nudzić, poszczególni muzycy z biegiem lat popadają na naszych oczach w marazm, a Guns N’ Roses zaczynają przypominać własną karykaturę. Wall ma dar do trafnej syntezy i umiejętnego, obrazowego przedstawiania pewnych zjawisk z muzycznego światka. Doskonale, w lapidarnych słowach potrafi ująć choćby burzliwe początki: Byli głodni i śmierdziało od nich – jakoś im się jednak udało, w poczuciu triumfu, dotrzeć do celu, czyli do Gorilla Gardens, gdzie dali pierwszy koncert poza LA. Oglądało ich zaledwie dziesięć osób, ale to nie miało znaczenia. Był alkohol, trawa i punkowi kumple Duffa, z którymi mogli imprezować. Ale najważniejsze, że im się udało. Dotarli tam razem, podróżując tysiąc mil ciężarówkami, sypiając na poboczach, umierając z głodu, trzęsąc się z zimna, zmęczeni i wyglądający, według Duffa, jak „wygłodniałe wilki”. Byli teraz zespołem. Z taką samą zaś pasją i zrozumieniem kulturowych zjawisk, autor książki trafnie oddaje charakter fenomenu, jakim było niewątpliwie zdobycie przez zespół show biznesowego Parnasu. Sukces Use Your Illusion miał być kulminacją procesu, który zawarł w sobie całe hedonistyczne szaleństwo i żądzę nieśmiertelności, napędzającą tamtą epokę. Tym samym wszyscy ci nadęci krytycy i obrońcy dobrego smaku, uważający, że jest to gorsza odmiana rocka, coś w rodzaju powieści sprzedawanych na lotniskach, musieli teraz ją zaakceptować, choćby ze względu na skalę zjawiska.

No właśnie, w tym rzecz – skala zjawiska była i jest ogromna. Można Guns N’ Roses lubić lub nie, ale trudno nie wpaść w osłupienie na widok liczby sprzedanych płyt i zarobionych na trasach koncertowych milionów dolarów. Nie są one być może wyznacznikiem artystycznego sukcesu, ale przecież rock to też oddziałujący na różne zmysły spektakl, niepozbawiona szaleństwa telenowela, z której nie wycięto ostrych scen seksu i przemocy, szalona karuzela, na której trudno się utrzymać. A skoro album Appetite For Destruction, początkowo nie poparty jakąś oszałamiającą promocją, stał się z czasem najlepiej sprzedającym się debiutem w dziejach muzyki, to przecież nie mógł za tym stać przypadek, a talent i determinacja. Lektura Ostatnich gigantów z rockowej dżungli oddaje dramaturgię wydarzeń z festiwalu w Donnington, kiedy na dopiero wspinających się na szczyty Gunsów położył się cień tragedii (podczas ich koncertu zadeptanych zostało kilku fanów). Niemal podskórnie odczujecie zdenerwowanie, gdy przed zbliżającym się koncertem Axl Rose będzie pojawiał się w ostatniej chwili, jak to miało miejsce chociażby podczas występów razem z The Rolling Stones. Z pewnością fanów metalu zainteresują kulisy trasy z Metaliką, kiedy oba zespoły były na samym szczycie. Dowiecie się też dlaczego wielcy rocka bali się zapraszać Guns N’ Roses na trasy. A do tego dostaniecie barwny miks alkoholowych i narkotykowych przygód, obyczajowych ekscesów połączonych z powszednim mierzeniem się z cieniami kariery, których nie łagodził szmal liczony w milionach zielonych. Czego chcieć więcej? Axl, Slash, Duff, Steven i Izzy (a także plejada muzyków, przewijających się później przez skład) jawią się tutaj jako postaci z krwi i kości, które poprzez zakręty życia w pewnym momencie przemieniły się niemal w kościotrupy i duchy. Czy jednak opowieść wydawałaby się równie fascynująca, gdyby życie było – nomen omen – usłane jedynie różami?

Podczas lektury odświeżyłem sobie płyty Guns N’ Roses, które obrosły kurzem, biegałem po pokoju w rytm Paradise City i roniłem łzę na Don’t Cry jak za czasów, gdy byłem dzieciakiem. Czy to ostatni z prawdziwie rock and rollowych zespołów, wypełniający wielkie stadiony? Mam nadzieję, że nie. Chciałbym się też przekonać, że są w podobnej formie, co dekady temu. Bilet na koncert w Chorzowie już kupiony. A bez względu na to, czy ktoś z wypiekami na twarzy czeka, by zobaczyć Gunsów na żywo, czy obojętnie przygląda się obecnym dokonaniom grupy, powinien umilić sobie umilić czas lekturą książki Micka Walla. W biografii Ostatni giganci z rockowej dżungli znalazło się wszystko, czego można wymagać od takiej pozycji.

ocena: 9/10

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , .