Rosetta ma wiele znaczeń zamkniętych w wielu emocjach. Nazwa pochodzi od miasta portowego w Egipcie, gdzie znaleziono słynny kamień z trójjęzycznym napisem, który stał się podstawą do odczytania hieroglifów. Tak nazwano też sondę kosmiczną Europejskiej Agencji Kosmicznej, której misja polegała w większym ogóle na zbadaniu właściwości komety 67P/C-G (i w której kluczową rolę odegrał polski instrument naukowy). Naukowcy nazywając tę misję mianem „rosetty”, mieli nadzieję, że podobnie jak kamień z XVIII wieku odegra ona kluczową rolę w zrozumieniu tajemnic ewolucji Układu Słonecznego. Muzyczna odmiana znaczenia słowa Rosetta to w krótkich słowach przodownicy post-metalowej sztuki, którzy są moim osobistym kamieniem milowym, bowiem był to pierwszy zespół, dzięki któremu zwróciłam się ku ciemnej stronie muzyki z metką „post” w przedrostku i sumiennie zaczęłam studiować ten post-gatunek, do którego niezmiennie wracam. I oto w dniu dzisiejszym (1 września br.) w sieci ukazał się kolejny, szósty studyjny (i dwunasty ogólnie) materiał Rosetty pod tytułem Utopioid, wydany własnym sumptem, póki co bez fizycznych nośników. I znów oddycham post-metalem, ambientem i space-rockiem.
Zdumiewa mnie fakt, że dokonania Rosetty śledzę praktycznie od początku średnio-strawnego debiutu The Galilean Satellites (2005), poprzez trzy albumy dalej – post-metalowe według mnie arcydzieło w postaci A Determinism of Morality (2010), potem znowu mniej ciekawy The Anaesthete (2013) czy kompletnie inny, cudowny ambientowy Audio – Visual Original Score (2015), i ciągle trzymam ich na półce w głowie z napisem „emocje – pewniak”. Po dużym łyku rosettowego powietrza z miejsca oceniam, że Utopioid to bardzo dobry album, stonowany, spokojniejszy, ale niepozbawiony ciężaru. Śmiem przypuszczać, że tym albumem Rosetta może poszerzyć audytorium, nowy materiał nie odstrasza nachalnością dźwięków ani hermetycznością. Znajdziemy tu dość typowe dla Rosetty rozegrania – długie, niespieszne intra, stopniowanie napięcia, eksplozja riffów, plus świetna perkusja i emocjonalny krzyk Mike’a Armine. Jest jednak więcej pola do popisów pod względem budowania atmosferycznych motywów, oplatających cały utwór od początku do końca, w czym Amerykanie mają naturalny dryg, i czym definiują swoją muzykę. Co natomiast stanowi dla mnie moc Rosetty, to umiejętność tworzenia melodyjnych fragmentów lub ich wydobycia ze ścian dźwięków, które potrafią zawładnąć uwagą całkowicie, nie dając możliwości ucieczki od utworu. Uczuć towarzyszących odsłuchowi Utopioid było wiele, od światła i spokoju, jak w początkowych Amnion i pięknym Intrapartum, po euforyczną wściekłość, na przemian z nostalgią, jak w mocnym punkcie tej płyty King Ivory Tower czy zamykającym Intramortem. Całkowicie poddaję się muzyce, kiedy wchodzą czyste wokalizy. Tak, czyste. Tak zgrabne wymieszanie spokojnych fragmentów z agresywnymi, rozrywającymi krzykami to kwintesencja tego albumu Rosetty w ogóle. Za najlepsze momenty płyty uważam utwór Détente, który rozwija się od miękkiej, chwytliwej, czystej wokalnie melodii, poprzez krzyczany refren brnie powoli do apogeum i potężnego outra, jak nawałnica, oraz bardziej typowy dla Rosetty ostrzejszy Qohelet. Zaskakuje spokojny, zimny 9-minutowy Hypnagogic, czuć w nim jakiś podszyty niepokojem smutek, szczególnie przez genialne tło i piękną gitarę prowadzącą.
Cały album nie jest paraboliczny, tempo jest różne, choć całość zebrana jest w konkretny koncept, w którym zastosowano jeden typ lirycznej narracji w pierwszej osobie. Muzycy napisali o Utopioid, że podzielili go na 4 części, z których każda miała odróżniać się od poprzedniej, tak jak pory roku lub kierunki na skrzyżowaniu. Wyraźnych granic jednak w moim odczuciu tak bardzo nie słychać, szczerze mówiąc w ogóle się na tym nie skupiłam. Jeśli wierzyć zapewnieniom zespołu, do koncepcji, instrumentacji, śpiewu, tekstów i produkcji przyczynili się wszyscy członkowie Rosetty w pełnej demokracji. Można więc upatrywać się zróżnicowania dynamiki właśnie stąd, ale niekoniecznie, przecież Rosetta zdążyła już przyzwyczaić fanów do lawirowania na różnych poziomach ekspresji. Ogółem więcej na nowym albumie niemal post-rockowego klimatu, czystości dźwięku, albo tak: mniej Isis, więcej późniejszego Pelican, a nawet romans z Mono. Co ciekawe, kompletnie nie odczuwam braku ciężkości ani agresji, nie ma tu chaosu, więcej – całość jest dla mnie odpowiednio wyważona.
Podsumowując, najnowszy album Rosetty trafił do mnie bezsprzecznie. Zarówno mocne akcenty, jak i miękkie melodie dotykają tych pokładów emocji, których zawsze szukam. Fani bardziej porywistego oblicza Rosetty mogą być nieco zaskoczeni albumem Utopioid. Już pojawiły się głosy, że muzycy niepotrzebnie zmieniają kierunek na bardziej przystępny, zbyt jałowy. Znacie to gadanie? A jakże ono bezpodstawne. Przyczepiam się jednak do brzmienia, czasami za dużo brudu słychać w cięższych fragmentach, niekiedy nie podobało mi się zbytnie przytłumienie krzyków, niektórych fraz nie można zrozumieć nawet po podkręceniu głośności. Za to gitary i bas – miód, perkusja jak zwykle rozpieszcza. Poza samą muzyką jak zawsze podkreślam wyjątkowy moim zdaniem stosunek muzyków do dzielenia się swoją twórczością – każde wydanie materiału traktują jako test podstawowego zaufania do relacji ze słuchaczem. A propos relacji z publiką warto podkreślić, jak ekspresywne i żywiołowe koncerty dają Amerykanie. Mam wrażenie, że coraz mniej na post-metalowej scenie (i nie tylko) artystów, którzy tak bardzo przeżywają swoją muzykę, jak miotający się na wszystkie strony Mike Armine. Może to nie jest wybitny artysta, może wokal nazbyt monotonny, ale w połączeniu z muzykami ze sceny stanowi jeden z instrumentów i definitywnie zaraża wrażliwością fanów. Widziałam, odczułam. Nie będę ukrywać mojej nieskończonej miłości do tego zespołu, ale na tym w końcu polega subiektywizm – albo uwierzycie mi na słowo, albo nie macie racji.
Ocena: 8,5/10
- Podsumowanie roku 2023 wg redakcji KVLT - 6 stycznia 2024
- Summer Dying Loud 2023 – Aleksandrów Łódzki (8-10.09.2023) - 26 września 2023
- Mystic Festival 2023 (Gdańsk) - 28 czerwca 2023
Tagi: atmospheric, post-metal, recenzja, review, Rosetta, space rock, usa.