Wałkuję sobie ten album od kilku tygodni, a w tak zwanym międzyczasie plątanina myśli z nim związanych zmienia swe kierunki. Na początku zastanawiałem się nad kondycją funeral doom metalu i wyszło mi, że chyba jest całkiem nieźle, skoro debiutancki album polskiego projektu potrafi w ogóle wzbudzić takie rozważania i nie zabić nudą. Wręcz przeciwnie – mimo bardzo powolnych, ultra-ciężkich i gęstych brzmień, dzieje się tu naprawdę sporo.
Otwierająca album kompozycja brzmi jak jedno wielkie intro – mimo ponad dziesięciu minut i zaledwie paru rozwleczonych i powolnych ciosów w postaci gitarowego uderzenia mija bardzo szybko, zamieniając się w krótką, fortepianową, bardzo posępną miniaturkę. Kiedy wydaje się, że wolniej, bardziej doomowo, a przy tym grobowo już się nie da, uderza Till Our Rebirth. Bije z tego numeru posmak najbardziej gruzowatego death metalu, zwłaszcza w szybszych fragmentach, ale kiedy muzyka zwalnia to już nie ma przebacz. Czuć tu wszystko, począwszy od cmentarza i krypty, po szalone inkantacje do największego zła. Jest bardzo ciężki gruz, jest black metal, jest krypta i piekło, obrazki zmieniają się niczym w małym tygielku, ale całościowo nie ma żadnych wątpliwości, co do rodowodu tych dźwięków. Nieważne czy nazwiemy je doom metalem, czy jakimś innym mianem, bo cel jest jeden – przygnieść i spowodować bardzo powolne cierpienie. Riffy spadają jak pojedyncze głazy z lawiny kamieni, wrażenia potęguje wspaniały growl i kilka nienachlanych, klawiszowych ozdobników, zaczerpniętych głównie z brytyjskiej szkoły. Są dość delikatne, powoli wyłaniają się z dusznego tła, czasami stają się czymś na kształt klamry, próbującej spinać gitarowe motywy w szczątkowe melodie. Tak jest np. w gęstym od gitarowej mielonki końcowym fragmencie The Deceit Of Materiality, który zamienia się w rozbujany, death metalowy motyw z najlepszych dla gatunku czasów. Zamykający album Illusions jest najbogatszy w gitarowe riffy, bo jest ich więcej niż palców u jednej ręki, i jednocześnie stanowi najprzystępniejszy fragment albumu. Do połowy brzmi niemal jak piosenka (oczywiście ciągle w konwencji smolistego doom/death metalu), a od połowy jak stary Cathedral przefiltrowany przez Impetuous Ritual. Czego chcieć więcej?
Płyta będzie się kręcić u mnie jeszcze długo, a mi już się nie chce nad niczym zastanawiać. Kondycja gatunku po prostu nie może być zła, skoro są takie dzieła jak Anthems To My Remains, i to jeszcze z rodzimego podwórka. Jest gęsto od smoły i szlamu, po nozdrzach wali siarką, ale czuć też krew. Taka mieszanina naprawdę potrafi uzależnić.
Ocena: 8/10
- Peurbleue – „La Cigue” (2022) - 10 grudnia 2022
- Voidfire – „W Cienie” (2022) - 8 grudnia 2022
- Miasmes – „Vermines” (2022) - 23 listopada 2022
Tagi: 2019, abulm review, anthems to my remains, Doom/Death Metal, funeral doom metal, Nebiros, polish metal music, recenzja, thorns of grief.