Dopethrone, Sunnata, Dead Quiet – Toruń (17.10.2018)

Niezmordowana Piranha Tourbooking postanowiła zaspokoić gusta miejscowych fanów stoner/sludge/doomowych klimatów i postarała się o włączenie Torunia do europejskiej trasy Kanadyjczyków z Dopethrone (wspomaganych przez ich krajanów z Dead Quiet i warszawską Sunnatę). Zestaw dość eklektyczny, bo mimo wspólnego mianownika w postaci wspomnianych przedrostków sludge/doom/stoner, każdy z wymienionych składów reprezentuje dość odmienne podejście do gatunku oraz samej scenicznej prezencji. 

Wieczór otwierał pochodzący z Vancouver młody skład Dead Quiet, który promuje wydany przed rokiem drugi album studyjny, zatytułowany Grand Rites. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że ta energetyczna mieszanka stoner metalu i hard rocka nabierze na żywo takiej mocy i kupi mnie w zasadzie z miejsca. Za pozytywnymi wrażeniami stały nie tylko dobrze napisane i rewelacyjnie odegrane kompozycje, ale przede wszystkim szczery i naturalny wydźwięk samego koncertu, żywiołowe zachowanie grajków oraz świetne brzmienie, jakie udało się im osiągnąć. Był to jeden z tych występów, po których człowiek natychmiast rusza do stanowiska z merchem, nawet jeśli wie, że miesiąc może zamknąć przez to ze sporym deficytem. 

Po zakupach i krótkiej pogawędce z zespołem wróciłem pod scenę by sprawdzić co słychać u warszawiaków z Sunnata (na SDL widziałem jedynie fragment ich występu, nadarzyła się więc okazja by nadrobić zaległości w warunkach klubowych). Trzeba przyznać, że wizualnie zespół prezentuje się bardzo profesjonalnie. Czarne szaty, sceniczna mgła, świece, kadzidła, porozstawiane między muzykami wiatraki (chapeau bas, że chłopaki zmieścili się z tym wszystkim na bądź co bądź małej scenie toruńskiego eNeRDe) – wszystko  to miało z założenia budować właściwy, orientalny klimat dla występu Sunnaty.

Kłopot jednak w tym, że nie budowało, potęgując w to miejsce odczucie zbytecznego efekciarstwa i napompowania. Sam koncert sprawiał co prawda wrażenie pieczołowicie zaplanowanego, zaaranżowanego i dokładnie odegranego przedstawienia, odarty był jednak przy tym z jakichkolwiek niepozorowanych emocji, szczypty szaleństwa czy zwyczajnej naturalności. Szkoda, bo sludge to w końcu dość wdzięczny gatunek do generowania emocjonalnej destrukcji (czego dowodem są, by daleko nie szukać, choćby sceniczne poczynania Obscure Sphinx). Ostatecznie biorę poprawkę na to, że może akurat do mnie środki wyrazu wykorzystywane przez zespół nie trafiły, nie zmienia to jednak faktu, że kompletnie nie zażarło. 

Natura nie znosi jednak próżni i wszystko czego zabrakło mi w występie Sunnaty uderzyło ze zdwojoną siłą podczas koncertu Dopethrone. Stroili się długo, przez pół występu walczyli z problemami technicznymi, ale jak już wjechali na właściwe tory, to nie było co zbierać. Co to w ogóle jest za załoga! Vincentowi Houde wraz z gościnnie występującą z zespołem wokalistką bliżej było do skąpanych w oparach bonga i zatraconych w alkoholowym amoku szamanów, niż regularnie koncertujących muzyków. Dłużny nie pozostawał im też zresztą perkusista składu, który również potrafił solidnie odpłynąć – energia ze sceny była niemal namacalna, a wesołe stonerowe pieśni o dragach i śmierci pozwoliły kapeli rozruszać publikę na niespotykaną tego wieczoru skalę. Mimo lekkich zgrzytów na linii band – nagłośnieniowcy, finalnie koncert wypadł doskonale. Przedłużył się co prawda niemal o godzinę, nie sądzę jednak by po wyjściu z klubu, ktoś z tego powodu wyjątkowo narzekał. Zamknęło się na podziękowaniach, wspólnej focie i w pełni zasłużonych brawach.

Wieczór zakończył się zdecydowanym zwycięstwem reprezentacji Kanady, co jednak nie może dziwić, biorąc pod uwagę, jakich zawodników wystawiła w swoich szeregach. Piranha Tourbooking potwierdziła natomiast po raz kolejny, że na mapie Torunia jest (w lidze zajmującej się organizacją godnych imprez) jednym z głównych graczy.

Synu
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , .