Katatonia – Warszawa (05.10.2016)

To był ponury dzień. Z poszarzałych chmur zawisłych nad Warszawą nieprzerywalnie siąpił deszcz. Z pewnością niejeden miłośnik „starej” Katatonii słuchał od rana przytłaczających kompozycji z ich pierwszych wydawnictw typu – Without God czy Murder, potęgując tym samym melancholijny klimat. Być może marzył o usłyszeniu ich wieczorem na koncercie. Niestety, jak okazało się później, musiał zadowolić się zaledwie jednym utworem ubiegłego wieku – For My Demons.

Mimo ponurej pogody miłośnicy legendarnej grupy Katatonia tłumnie zjawili się w Progresji. Wielu z nich przybyło już na pierwszy support wieczoru – duński kwartet Vola. I bawili się dobrze (a była ich mniejszość), jeśli akceptowali mieszaninę często popowego wokalu z gitarowymi riffami udającymi te meshuggah’owe. Zdecydowanie więcej osób przysłowiowo podpierało ścianę, piło piwo (plus za kraftowe w Progresja Cafe!), głośno dyskutowało na tematy nie związane z muzyką, tudzież stało jak kołek i bez drgnięcia w rytm głową kłopotało się być może, że słyszy dziwną mieszankę Kings of Leon, Limp Bizkit i o zgrozo – kapel wykonywających techniczny metal. Dodatkowo, wyczuwalne niezgranie się Duńczyków, zapewne przez nieograny jeszcze świeży materiał z debiutanckiej płyty Inmazes, pogłębiało nudę.

Drugi, a zarazem ostatni band poprzedzający wyczekiwany przez odzianą w czerń publiczność koncert Katatonii, ożywił niemal wszystkich! Agent Fresco podczas swojego 40 minutowego widowiska zaprezentował ciekawe połączenie ogromnej melodyjności skąpanej math rockiem kojarzonym z takimi kapelami jak The Fall of Troy, czy Dance Gavin Dance. Żywiołowość muzyków, nietuzinkowy głos wokalisty umiejętnie operujący wysokimi tonami, jak i od czasu do czasu głębokim growlem (!) oraz ciekawe kompozycje przyciągnęły publikę bliżej sceny. Mam wrażenie, że prawie każdy z nas z zapartym tchem oglądał skupionych na graniu instrumentalistów, jak i wsłuchiwał się bez krztyny znudzenia w ich wpadające w ucho piosenki. I mimo iż ta islandzka grupa nie tworzy nic odkrywczego, to ich harmonia na scenie wróży wypłynięcie na szerokie wody muzycznego świata.

Po stosunkowo niedługiej przerwie, tuż przed 21:00 na scenę weszli muzycy z Katatonii. Ich występ emanował skromnością, nienaganną profesjonalnością oraz spokojem. Wokalista Jonas Renkse skrzętnie ukrywający swoją twarz pod kruczymi włosami, dopiero po kilku kompozycjach przywitał się z widownią. Mimo bogatej dyskografii, milionów fanów na całym świecie, a przede wszystkim – przyszywce prekursora gatunku, zespół nie sprawiał wrażenia gwiazdy.
W trakcie swojego niespełna dwugodzinnego koncertu przedstawili przekrój piosenek z różnych lat twórczości, o dziwo nie skupiając się na nowym wydawnictwie The Fall of Hearts, z którego usłyszeliśmy tylko cztery. Najwięcej, bo sześć utworów pojawiło się z płyty z 2006 roku – The Great Cold Distance. Znaczniej mniej – kolejno: trzy i dwie piosenki zostały zaprezentowane z przedostatnich longplayów grupy, czyli Night is the New Day (2009) i Dead End Kings (2012). Niestety, Szwedzi poczęstowali nas znikomą ilością songów z Viva Emptiness (2003) oraz Last Fair Deal Gone Down (2001), pomijając w ogóle swoje pierwsze trzy wydawnictwa. Prezentem dla starszych, do tej pory wiernych fanów Katatonii okazał być się numer z Tonight’s Decision (1999), zatytułowany For My Demons. Ku mojemu zdziwieniu młodsza część publiki znała go również, demonstrując ten fakt głośnym śpiewem.

Zabrakło mi czystego brzmienia gitar. Stojąc przy barierkach słyszalne było bowiem zlanie się trzech gitar w jeden niesympatycznie dźwięczący trzask. Momentami powodowało to znużenie i brak skupienia nad podniosłością kompozycji, z jakiej znani są mistrzowie z Katatonii. W połowie sali akustyka była znacznie lepsza, choć także pozbawiona rewelacji. Miło zaskoczył mnie natomiast moment, kiedy muzycy ponownie weszli na bisy. Zagrali bowiem o jedną piosenkę więcej niż dotychczas na ich trasie Fallen Hearts of Europe i to przebojową Ghost of the Sun!

Rzęsisty deszcz pożegnał uczestników tego wydarzenia, obmywając ich z ostatnich ciarek wyzwolonych, mam nadzieję, podczas wszystkich występów grup. Mnie towarzyszyły tylko kilka razy – przy ulubionym Deliberation chyba najbardziej. I nie umiem znaleźć przyczyny. Może spowodowała to nieprzejrzysta akustyka, a może miałam nadzieję na usłyszenie jednego utworu z pierwszych płyt? Zupełnie jak w 2008 roku na Hunterfeście, kiedy to brawurowo zagrali Without God na koniec. Może brakowało mi takiego elementu zaskoczenia?…

Setlista Katatonii:

Last Song Before the Fade
Deliberation
Serein
Dead Letters
Day and Then the Shade
Serac
Teargas
Criminals
The Longest Year
Evidence
Soil’s Song
Old Heart Falls
For My Demons
Leaders
In the White
Forsaker
Bisy:
Ghost of the Sun
My Twin
Lethean
July

Autorką poniższych zdjęć jest Kara Rokita.

Emilia Sosińska
Latest posts by Emilia Sosińska (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , , , , .