Podsumowanie 2015 roku wg redakcji

Piotr Czwarkiel (redaktor naczelny)

Generalnie wydawnictwem roku wg mnie jest Batushka i debiutanckie wydawnictwo „Litourgiya”. Prawosławny black metal w świetnym wydaniu. Niesamowicie nagrany bas oraz bezbłędnie galopująca perkusja z takim wokalem jak lubię!. Podałem ją osobno poza podziałami POLSKA i ŚWIAT, bo……cholera wie skąd ten twór jest 🙂 Poniżej cała reszta.

POLSKA:
1. Outre „Ghost Chants”. Długo czekałem na ten album. Warto było. Jestem szczęśliwym posiadaczem wydania w drewnianym boxie. No i bdb koncerty (Brutal Assault i Poznań). Druga płyta, która ma się ukazać pod koniec 2016 roku będzie prawdziwym sprawdzianem dla tego zespołu.
2. Zorormr „Corpvs Hermeticvm”. Płyta ta w sumie miała zawisnąć na pierwszym miejscu. Jest krążkiem najczęściej lądującym w moim odtwarzaczu. Świetny black metal z produkcją na bardzo wysokim poziomie. Czekam na nowe dokonania tego projektu oraz mam nadzieję na koncerty na żywo.
3. Mgła „Exercises in Futility”. Przyznam się, że nie znam specjalnie poprzednich dokonań Mgły. Jednak ta płyta robi piorunujące wrażenie no i obecność w niemal każdym podsumowaniu mówi sama za siebie. W 2016 roku postanawiam poprawę, czyli koniecznie zapoznam się z przeszłą twórczością zespołu. Black metal najlepszego sortu.
4. Vidian „Transgressing the Horizon”. Płyta ta dość mocno odbiega od debiutanckiej. No i bardzo dobrze. Death metal w połączeniu z post-metalem. Mocno polecam!
5. Inglorious „Eternal Chaos”. Ciesze się, że są wytwórnie, które potrafią postawić na młode nieznane zespoły. O tym bandzie będzie jeszcze głośniej. Nowa płyta to solidny black metalowy wp….l. Chłopaki sukcesywnie publikują koncertowe daty, tak więc check out ich profil na fejsie oraz koniecznie zaopatrzcie się w CD.

Ciężko było wybrać tych pięć pozycji z krajowego podwórka. Mijający rok to wysyp wspaniałych wydawnictw. Przecież taki In Twilight’s Embrace nagrał kawał świetnego szwedzkiego death metalu na trzeciej płycie „The Grim Muse”. Po koncercie hordy Taran nie mogłem nie nabyć ich debiutanckiego longplay’a. Olsztyński Kres ze swoją płytą „Na krawędziach nocy” kupił mnie od pierwszych dźwięków. Na słowa uznania zasługują również stołeczny band Weedpecker. Jak nie jestem wielkim entuzjastą thrash metalu to muszę przyznać, że Machete Justice zespołu Terrordome jest najlepszą pozycją w tej kategorii. Tylko głuchy nie słyszał o najnowszym dziele lublinian z Blaze of Perdition, czyli albumie Near Death Revelations czy też jak to niektórzy określają o suplemencie do płyty Ansia czli EPce Our Hearts Slow Down zespołu Mord’A’Stigmata. Nawet heavy metalowy Nocny Kochanek z płytą Hewi Metal przykuł moją uwagę. Na pewno pominąłem kilka ciekawych wydawnictw, no ale nikt chyba nie chce czytać eseju. Aaa, bym zapomniał. Pozycja must hear: Srogość „W szaleństwie”.

ŚWIAT:
1. Lucifer „Lucifer I”. Gdy tylko usłyszałem singiel. Wiedziałem. Wokal Johanny Sadonis jest po prostu magiczny.
2. Tribulation „The Children of the Night”: Już po wydaniu tego albumu słyszałem wiele pochlebnych opinii. Jednak dopiero w połowie grudnia 2015 roku dane mi było tego posłuchać. Oj wiele straciłem, wiele. Wiem, że ta płyta prędko nie opusći moich uszu.
3. Paradise Lost „The Plague Within”. Anglicy zapowiadali powrót do korzeni. No i wrócili. Poprzednie płyty do mnie nie trafiały. Ta jest niesamowita. Stary – nowy Paradise Lost!
4. Marduk „Frontschwein”. Marduk to klasa sama w sobie. Do moich ulubionych płyt Wormwood i Serpent Sermon dołącza Frontschwein.
5. Ramage Inc. „Earth Shaker”. Gdyby nie to, że sam zespół napisał do KVLT magazine o recenzję to pewnie bym na nich nie wpadł. Dzięki za e-mail. Niesmowicie wyważona mieszanka progresywnego metalu z djentowymi elementami.

Kogo jeszcze zagranicznego warto posłuchać? Polecam: Psychonaut 4 „Dipsomania”, Enslaved „In Times”, Au-Dessus „Au-Dessus”, Negură Bunget „Tău”, Gutalax „Shit Happens!”, Bloodbath „Grand Morbid Funeral”, Gruesome „Savage Land”, Demonical „Black Flesh Redemption”, Shape of Despair „Monotony Fields”, Krisiun „Forged in Fury”, Luctus „Ryšys”, Draconian „Sovran” oraz Invoker „Aeon”.

Zawód roku: średnia płyta Hate „Crusade:Zero”, behemothowy nowy album zespołu Lost Soul „Atlantis: The New Beginning” oraz cholernie słaba płyta Moonspell „Extinct”.

Oczekiwania na 2016 rok: nowy album oraz koncert w Polsce Dark Funeral no i koniecznie koncert Batushka.


Kapitan Bajeczny

Anno Domini 2015 okazał się być rokiem wyjątkowo śmiesznym, jeżeli chodzi o przemysł muzyczny. Wielkie zespoły wciskające fanom swoje śmierdzące, zapakowane w plastik gunwo (siema Slejer; Elo Thy Art Is Murder), śmierć czająca się za ścianą i wyskakująca zza węgła w niespodziewanych momentach, a szczególnie na Motorhead, do tego ogrom muzyki mało znanej a lepszej niż główny nurt. To podsumowanie jest małe – za małe – by prawidłowo oddać rok ubiegły. Do tego wciąż nie przesłuchałem tony rzeczy, które jednak chciałbym, Batushki na przykład. Cóż, jeżeli czas, pamięć i Naczelny pozwolą, za czas jakiś pojawi się moje własne, pełniejsze podsumowanie. A na razie macie tu po pięć tytułów.
ŚWIAT: tu maleńka notka. Na tej liście starałem się zawrzeć rzeczy świetne, a raczej mało znane. W pełni jestem świadom, że Cattle Decapitation/Napalm Death/Fuck the Facts nagrało świetne albumy, które na pewno zasługują, by o nich wspomnieć. Ale o nich wspominają wszędzie. Ja wybrałem pięć tytułów mniejszych, których jeśli nie znacie to powinniście.
1. Jess and the Ancient Ones „Second Psychedelic Coming: The Aquarius Tapes”
Jak zapewne pamiętacie (huehue) z mojej recenzji, zachwalałem od stóp do głów. Użyłem też zwrotu, że ta muzyka nie puszcza. Cholera nie puściła do dzisiaj. Jeszcze trochę i będę musiał się zapisać na occultowy odwyk.
2. World Narcosis „World Coda”
Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żeby płyta mnie przeraziła. Ta przeraża. Jest do oporu mocna.
3. A Forest of Stars „Beware the Sword You Cannot See”
Bo za każdym razem, gdy słucham tego krążka, przenosi mnie w inny świat. I za każdym razem moja brzydka morda ma zachwycony wyraz.
4. Teethgrinder „Misantrophy”
Właśnie tak brzmi furia. Najbardziej wkurwione grindy tego roku, pełen przemocy i agresji kop prosto w międzymordzie. Przy tym góry można przenosić. I naklepać Chuckowi Norrisowi. Jednym palcem. U stopy.
5. Kraanium „Chronicles of Perversion”
Można slamtwinsów nie lubić, można ich szkalować, można narzekać, że krążek miał być dwa lata temu… ale to nie zmienia faktu, że tak brutalnie jak oni żodyn ni gro. ŻODYN.
Na koniec dodam jeszcze, że bardzo, bardzo napaliłem się na nowy Thy Art Is Murder. Wielkie, kurwa, wielkie dzięki za spierdolenie tak zajebistego bandu, Nuclear Blast. Stulejarze jesteście.

A teraz to samo, jeno POLSKA. Tu już bez notki „bez fejmów”
1. Antigama „The Insolent”
…naprawdę mam tłumaczyć dlaczego? Nie. Jeżeli nie łapiesz, czemu Antigama wydała jedynkę, to słuchaj tak długo, aż załapiesz.
2. Zorormr „Corpvs Hermeticvm”
Rzadko kiedy podoba mi sie granie meloblackowe. To podoba mi się w opór.
3. Infernal War „Axiom”
A tak z kolei powinien brzmieć standardowy black metal. Jad, wściekłość, krew, wulgarność. I nie brzmi jak nagrywane śledziem.
4. Blaze of Perdition „Near Death Revelations”
Nie jestem wielkim fanem tego zespołu, ale nawet ja docenię kunszt i emocje, jakie tu wsadzono. Jest mi przykro, że coś takiego powstało, i jednocześnie jestem dumny, gdy myślę o muzykach.
5. Weedpecker „II”
Spodziewał się tu tego ktoś? Ja też nie. A tu proszę, już dawno tak dobrze nie słuchało mi się stonerów jak przy Ziołodziubach. W mojej skali to fenomen.
A co było klockiem roku? Serio pytacie? A pamiętacie „666”?
…. tja, ja też chciałbym zapomnieć.

Jeżeli zaś chodzi o ’16, na co czekam? Ano, czekam na nowe Anaal Nathrakh, bo jestem psychofanem Angoli, a szczególnie chorych dźwięków wydawanych przez V.I.T.R.I.O.L.-a. Czekam także na nowe Coldworld. Mam nadzieję, że Kreator obdarzy nas nowym materiałem. Jaram się na nową Mechinę i Murder Made God. Z nadzieją zerkam na Destroyer 666, choć to już słabiej. Boję się (o) Fleshgod Apocalypse, za to jestem pewny, że Rotting Christ mnie porwie. To tyle na chwilę obecną.


Tomasz

5 płyt!!! Tylko 5 płyt… Koszmarna eliminacja.. No nic, to taki top topów. 😉

POLSKA:
1. Batushka „Litourgiya”. Miałem przyjemność recenzowania płyty, która to zresztą recka była pierwszą w sieci. Pewnie z perspektywy czasu bym w niej część odczuć inaczej przekazał. Ale nadal uważam, że tak ciekawy album, pełen emocji pewnego konceptu, dawno na polskiej scenie nie miał miejsca. można deliberować kto tam gra, że to na pewno Bart itp. pierdoły. Ja jednak pozostanę przy swoim: odrzućcie te ciasne klapki, niech GRA Batushka, po prostu świetny album metalowego charakteru. Album, który ma klimat, nie jest żadną kalką. To zajebista płyta. Gdyby przyszłą z Zachodu, wielu byłoby na kolanach. A tak polskie piekiełko edycja 2015 w natarciu. 😉
2. In Twilight’s Embrace „The Grim Muse”. Szwedzki death metal mejd in połlend? Tak, stanowczo tak. Bez kompleksów, bez taniochy. Kawał mięcha bez ckliwości, jakim nieopatrznie się skazili przy ostatnich płytach niedobitków pokroju In Flames. Polska reprezentacja śmiało rozstawia konkurencję po kątach. 😉
Tak, wyklepałem reckę. 😉 Co ja poradzę, że miałem fuksa w dostępie do płyt, które Naczelny zaproponował w redakcji?
3. Mgła „Exercises in Futility”. Zawsze mam wielkie oczekiwania, zawsze są spełnione. Miałem przyjemność recenzowania. Blubry i dywagacje w dziale recenzje. Krótko tylko mogę rzec: są klasą samą w sobie. Mimo minimalnej preferencji na rzecz poprzedniej płyty, obecny album to poziom światowy.
4. Incarnal „Hexenhammer”. Moje zachwyty są w dziale recenzje. 😉 Odsyłam. Odżałujcie 3 dobre piwa i po prostu kupcie te CD.
5. Eternal Deformity ” No Way Out”. To że nie mają dobrego kontraktu , to zakrawa na jakiś kurwa skandal. To album, który daje mnóstwo frajdy, zarazem pokazuje jeszcze lepszą formę tych weteranów naszej sceny. Jeżeli macie potrzebę posłuchania czegoś, co pozostanie na dłużej w głowie, płytę pełna emocji, bez kalkulacji, walcie do nich śmiało!

ŚWIAT:
1. Tribulation „Children of the night”. dopóki takie albumy będą wychodzić, mogę być spokojny o swój debet na koncie. Magiczna porcja muzy. Czy to nadal death metal? Nie wiem, mało mnie interesuje. Za to wiem, czego najwięcej słuchałem w tym roku. I nie potrzebuję do tego żadnej cholernej aplikacji, bo muzy słucham z fizycznych nośników: Tribulation to album, który zawsze będzie punktem zwrotnym dla tej kapeli. Co dalej? Oby tylko lepiej…
2. Paradise Lost „The Plague Within” płyta, która o pierwszych taktów pokazała mi, że autorzy „Gothic” nie powiedzieli ostatniego słowa. Mocna, klimatyczna produkcja. Nick w formie o jaką bym go nie posądził. No i ten genialny koncert w b90 w Gdańsku…
3. Death Karma „The History of Death & Burial Rituals Part I”. magia, niebanalność. Poszukujecie tego czegoś w muzie? No to macie pewniaka…
4. Marduk „Frontschwein”. Chłopaki napierają po raz kolejny, a ja się zastanawiam, jak oni to robią, że za kolejnym razem mam ochotę ponarzekać, a zamiast tego słucham ich non stop. Genialna sprawa.
5. Solefald „World Metal”. Kosmopolis SudNo i na finał pełen zwariowanych inklinacji koncept. Jeśli element techno w black nie stanowi dla Was problemu, a szuflady mentalne są elastyczne, to oddajcie te kilkadziesiąt minut w świat wykreowany na tym albumie. Używki wskazane. wg preferencji: kobiety, alkohol, .. Można mieszać.


Synu
Podsumowanie roku to zawsze ciężki orzech do zgryzienia, szczególnie jeżeli nie słucha się na bieżąco wszystkich premier czy poznaje płyty z opóźnieniem wykraczającym poza sztywne ramy roku kalendarzowego. Zadania nie ułatwia potrzeba porównywania krążków kompletnie rozbieżnych gatunkowo przy jednoczesnej chęci zachowania w miarę interesującej różnorodności zestawienia. No ale do rzeczy. Najciekawsze wg mnie płyty 2015 bez gradacji poszczególnych tytułów to:

POLSKA:
Riverside „Love, Fear and the Time Machine – choć w dyskografii zespołu „LFATTM” nie jest moim faworytem, to wysoki poziom ostatniej płyty kwartetu Duda, Grudzień, Mittloff, Łapaj nie pozwala nie wspomnieć o niej w poniższym zestawieniu. Pełna emocji i tęsknoty za minionym, choć finalnie niosąca pozytywny przekaz – w 2015 roku pozycja obowiązkowa. Wywiad z zespołem (link)
Hate „Crvsade:Zero” – bardzo podoba mi się muzyczny kierunek jakim podąża ostatnimi laty ekipa ATF Sinnera (choć podobno na nowej płycie mają powrócić patenty industrialne). Crvsade: Zero to rewelacyjny, utrzymany w klimatach Erebos i Solarflesh materiał, pełen ciężkiego blackened death metalowego grania z jednej strony, jednak nie pozbawiony przebojowości i rockowego feelingu z drugiej. W nowoczesnej, dopieszczonej produkcyjnie oprawie ta muzyka sprawdza się znakomicie.
Mgła „Exercises in Futility” – tu oryginalny nie będę, bo nowa płyta Mgły wygrywa w co drugim zestawieniu tego typu (jeżeli nie częściej). Popularność tego krążka to dość osobliwy ewenement, bo nie stoi za nim ani duża promocja (vide Batushka), ani szczególnie łatwa przyswajalność zawartego na nim materiału. Mimo to dominacja Exercises in futility w 2015 roku  jest niezaprzeczalna. I słusznie, bo taki podszyty budującą klimat melodią bm to doskonała rzecz. Dodając do tego świetne teksty otrzymujemy dzieło kompletne. Ostatni raz zasłuchiwałem w się w polskim blacku do tego stopnia przy „Martwej polskiej jesieni”, „The Hierophant” i „Emanations of the Black Light” – czyli dość dawno.
In Twilight’s Embrace „The Grim Muse” – długo broniłem się przed przesłuchaniem tej płyty, choć opinie ze wszech stron były wyłącznie pozytywne. W końcu udało mi się przysiąść do materiału poznaniaków z należytą uwagą i praktycznie z miejsca dołączyłem do grona zwolenników tego krążka. I choć to At The Gates odegrany w zasadzie nuta w nutę (no może z delikatnymi ciągotami w stronę black metalu), nie da się tej płyty nie polubić. Szwedzka szkoła melodic death metalu nie ma do zaoferowania nic lepszego.
Underfate „Seven” – jako fan post rockowego grania postanowiłem dorzucić do zestawienia debiut kwidzyńskiego Underfate. Widziałem ich w zeszłym roku dwukrotnie na żywo, dzięki czemu polubiłem ten materiał jeszcze mocniej. Dla sympatyków God Is An Astronaut, If These Threes Could Talk, Long Distance Calling, czy polskich Tides From Nebula oraz  Sounds Like The End Of The World po prostu must listen.

ŚWIAT:
Leprous „The Congregation” – płyta uderzyła mnie w zeszłym roku  jak przysłowiowy grom z jasnego nieba. Leprous znałem dotychczas z jednego występu live kilka lat temu, który zniechęcił mnie do jakiegokolwiek obcowania z muzyką Norwegów. Ostatni krążek zmieniał moje nastawienie do tego składu o 180 stopni. Świetny, nieprzekombinowany progresywny metal, z odpowiednią dawką lekkości i  przebojowości. Słucha się cudownie.
Amorphis „Under the Red Cloud” – choć lubię w zasadzie wszystkie płyty Amorphis z Tomim Youtsenem, dopiero przy UTRC poczułem podobne emocje jak przy mojej ulubionej Skyforger (2009). Niesamowicie równa, wypełniona praktycznie samymi hitami płyta umiliła mi ostatnią jesień jak żaden inny melodic metalowy tytuł. Szerzej wyraziłem się o niej z resztą w recenzji na łamach Kvlt Magazine (link)
Paradise Lost „The Plague Within” – dołączenie Nicka Holmesa do Bloodbath odznaczyło piętno również w muzyce Paradise Lost – Brytyjczycy powrócili do doom metalowych klimatów, pokazując, że wciąż wiedzą z czym serwuje się takie granie. I choć wielu węszy w tym skok na kasę i nieszczere silenie się na powroty do przeszłości, mi TPW wciąż słucha się bardzo dobrze. + doskonała graficzna praca Zbigniewa Bielaka, o której nie można, przywołując tej krążek, zapominać.
Marilyn Manson „The Pale Emperor” – Manson powrócił w wielkim stylu, a w zasadzie wyznaczył w swojej twórczości nową drogę, przeistaczając się z rockowego showmana skandalisty w statecznego, doświadczonego przez życie muzyka, pogodzonego ze sobą i światem. Co najważniejsze słychać w tej metamorfozie szczerość, bez której The Pale Emperor nie miałby szans odnieść takiego sukcesu. Jeden z najważniejszych albumów w dyskografii Warnera.
Ghost „Meliora” – Papa Emeritus i jego Bezimienne Ghule w natarciu po raz trzeci. Płyta wzbudzająca wśród fanów skrajne emocje, od rozczarowania po bezgraniczny zachwyt. Nie jest tak chwytliwa jak poprzedniczka, lecz zyskuje z czasem, odkrywając przed wytrwałym słuchaczem kolejne karty. Nowy LP może bez wstydu konkurować z resztą dyskografii, stanowiąc w dorobku Ghost kolejną świetną pozycję.

Kilka płyt pozostało nieco poza czołówką, lecz jeżeli chciałbym być uczciwy musiałbym dorzucić do niej m.in. Tribulation, Cradle of Filth, Marduk czy Black Fast, który uratował ten rok w kategorii thrash metal. Źle się w 2015 nie działo.


Marta „Kometa”

Lubię robić muzyczne podsumowania i wyłaniać te najlepsze albumy. Oczywiście muszę się mocno zastanowić, czy dane wydawnictwo było akurat z 2015. I kiedy zerkam ile się tych płyt w ciągu roku ukazało, to ogarniam mnie zdziwienie, że jest ich tak sporo. Jednak wybrałam te, które najbardziej mnie poruszyły i zapadły w pamięć, które katowałam w odtwarzaczu niezliczoną ilość razy. Nie chcę ich rozdzielać na Polskę i resztę świata, ani przydzielać im miejsc (stąd kolejność alfabetyczna), bo każda z tych tutaj umieszczonych w moim zestawieniu jest tak samo wartościowa i ma w sobie to coś, co sprawia, że musiały się tutaj znaleźć. Czas złamać schemat.
1. Batushka „Litourgiya”. Ta płyta pojawia się niemal w każdym podsumowaniu. I nie będę inna pod tym względem. Można się czepiać, że jest zbyt dopieszczona jak na black metal. Mi to akurat kompletnie nie przeszkadza. Uwielbiam te cerkiewne motywy, chóry, a przede wszystkim całą tę tajemniczą aurę jaka stoi za tym zespołem/projektem.
2. Chelsea Wolfe „Abyss”. Nie ukrywam, że była to najbardziej oczekiwana płyta przeze mnie w ubiegłym roku. Ten album to chyba najwyraźniejsze odloty Chelsea w stronę metalowych rejonów. Genialna atmosfera oniryczności utrzymywana jest przez cały krążek. Słychać tu zarówno wpływy z pierwszych płyt artystki, ale jednocześnie też zupełnie nowe pomysły. Po tym albumie trudno mi będzie uwierzyć, jeśli Wolfe nagra kiedyś słaby materiał.
3. Ghost Bath „Moonlover”. Płytka poznana dzięki rekomendacji Tomka z Hegemone. Niby depressive black, ale poprawia nastrój. Zresztą użycie post (black) metalowych patentów znacznie ożywia tę muzykę. Zresztą po okładce i nazwie zespołu nie spodziewałabym się tego typu grania. Niejednokrotnie zapętlanego zresztą w odtwarzaczu.
4. King Dude „Songs Of Flesh & Blood – In The Key Of Light”. Określenie tej płytki mianem “neo folku” jest chyba trochę niepoprawne. Dużo chwytliwych melodii, nieco wpływów country + zdecydowanie inspiracje Cavem – to musiało się udać. Cenię Dude’a z jego podejście do muzyki i tworzenie prostych, minimalistycznych kompozycji, które mają w sobie więcej melancholii, niż jakiekolwiek doomowe, czy DSBM kawałki. Ten album jest tak smutnie piękny (chociaż czasem nawet energetyczny), że trudno się od niego oderwać.
5. Kres „Na Krawędziach Nocy”. Początkowo nie sądziłam, że ten album może się tutaj znaleźć, ale ten krzyczący wokal tak mnie ujął, tak bardzo podkreślił ten depresyjny, atmosferyczny klimat tej płyty, że musiałam się upewnić kilkanaście razy, czy słuchanie tego albumu mi się przypadkiem nie przyśniło. Kolejny dobry polski atmospheric black.
6. Marilyn Manson „The Pale Emperor”. Po bardzo miernym Born Villain już nie oczekiwałam przełomu w twórczości Mansona. A tu proszę! Album, który łączy w sobie nowoczesność, radiowość (ale o dziwo w całkiem przystępną) i przede wszystkim industrialne inspiracje ze starszych płyt. Bardzo dobre rockowe granie w mansonowym stylu. Nawet mnie już nie obchodzi fakt, że może była to płyta pod publikę i dla monet. Cieszę się po prostu muzyką.
7. Melechesh „Enki” – tego albumu jeszcze chyba nikt nigdzie nie wymienił, a jak dla mnie jest on genialny. Nie mogę się go nasłuchać. Te gitarowe melodie, które świetnie łączą blackową agresję ze środkowowschodnimi folkowymi motywami. Za każdym razem nie mogę przestać się zachwycać. Do tego stopnia, że wszystkim podsuwałam tę płytę do przesłuchania przez cały 2015, gdy tylko nadarzyła się taka okazja.


Maciej

Z podsumowaniami mam ten sam problem co z rachunkiem sumienia – po prostu rzadko je robię, ze względu na pominięcie niektórych, jakże istotnych szczegółów. Co więcej, wybór raptem dziesięciu płyt w sytuacji gdy muzyka jest całym Twoim życiem i głównym kręgiem zainteresowań, dodatkowo nie ułatwia sprawy. Jednak na prośbę naczelnego postanowiłem dokonać wyboru tych wydawnictw, które w 2015 zrobiły na mnie wyjątkowo duże wrażenie i wywołały przysłowiową „gęsią skórkę” w trakcie przesłuchań.

POLSKA:
1. Blaze of Perdition „Near Death Revelations” – jak dla mnie to najlepszy ubiegłoroczny krążek na naszej rodzimej scenie. Lubelska horda skomponowała materiał, który z pewnością można uznać za punkt zwrotny w ich karierze. Praktycznie od premiery po dziś dzień płyta bardzo często pojawia się w moim odtwarzaczu.
2. Infernal War „AXIOM” – Piekielna Wojna to marka, której wielbicielom gatunku nie trzeba przedstawiać. Najnowszy album potępieńców z miasta świętej wieży jedynie potwierdza co znaczy termin „terror black metal”.
3. Budzyński/Jacaszek/Trzaska „Rimbaud” – album, który z pewnością przejdzie do historii naszej rodzimej muzyki. Poezja Rimbauda zaprezentowana w takiej formie idealnie odzwierciedla i podkreśla to co jest jej charakterystyczną wizytówką. Mowa tu o dwuznaczności, niepewności i dziwnej aurze tajemniczości.
4. Embrional „The Devil Inside” – Jeżeli zawsze byliście ciekawi jak brzmiałby zespół założony w samym centrum piekła to odpalcie ostatnie dokonanie panów z Gliwic. Ilość siarki zawartej w tym materiale z pewnością przebija złoża znajdujące się w Tarnobrzegu.
5. Sphere „Mindless Mass” – to chyba najczęściej słuchany death metalowy album ubiegłego roku. Duży hołd dla tradycyjnego śmierć metalu podany we własnym stylu.
Oprócz tego równie dobre materiały wypuściły takie nazwy: Ampacity, Antigama, Batushka, In Twilight’s Embrance, Kult Mogił, Mgła, Naumachia czy Non Opus Dei.

ŚWIAT:
1. Tusen År Under Jord „Sorgsendömet Fobos” – moje prywatne odkrycie ubiegłego roku. Poziom melancholii i piękna na tej płycie jest nie do opisania. Jedyny zagraniczny album, który mógłbym ocenić na maksymalną ilość punktów.
2. Akhlys „Dreaming I” – najlepszy black metalowy album roku 2015 z etykietą #zagranico. Dla miłośników czarnej muzyki będzie to miód dla uszu, dla niesiedzących w temacie po prostu trucizna niszcząca całe dobro jakie siedzi w człowieku. Jeżeli planujecie odwołać wizytę duszpasterską po prostu puśćcie ten krążek na cały regulator.
3. Uncle Acid & Deadbeats „The Night Creeper” – Panowie w bardzo ładny sposób pokazali, że nowa fala muzyki z pogranicza psychodeli i occult rock/metalu nie musi być ciągle taka sama.
4. Shlohmo „Dark Red” – kapitalny album który tak naprawdę bardzo ciężko sklasyfikować. Przesłuchajcie, a sami dowiecie się o czym mówię bo ilość emocji jaka bije od tej produkcji jest po prostu niezliczona.
5. Lapalux „Lust More” / Headless Horsemen „007” / Blanck Mass „Dumb Flesh” – trzy jakże odmienne, ale zarazem bardzo podobne wydawnictwa. Wspólny mianownik ? Po prostu bardzo dobra muzyka.
Na wyróżnienie zasługują również ubiegłoroczne produkcje: Death Grips, Napalm Death, Mispyrming, The Soft Moon, Teeth of the Sea, Tribulation i wielu wielu innych, których z braku czasu po prostu nie przesłuchałem.


Naird

Lubię przygotowywać muzyczne podsumowania. Jest w tym ten specyficzny rodzaj ekscytacji jak przy pakowaniu prezentów, gdy jeszcze nie wiemy czy nasz podarunek spodoba się drugiej osobie. Zdarza się jednak, że obdarowana osoba nie jest zadowolona – podobnie bywa z takimi listami. Podsumowania roczne są niejako skazane na pewną fragmentaryczność i niekompletność, bo ciężko jednemu człowiekowi ogarnąć całą ciekawą muzykę jaka wyszła w tym roku. I sam nadal czekam na chwilę, gdy będę mógł przesłuchać w spokoju Mgłę, Siłę czy nowe The Necks, o którym dowiedziałem się zdecydowanie za późno. Jeśli macie jakieś własne propozycję płyt, które wypada, abym znał, albo jakieś uwagi lub pytania do podsumowania to śmiało kontaktujcie się ze mną tutaj – Naird

Instrukcja obsługi: Listę dzielę na „Kvlt” – albumy, których recenzje znalazły, znajdą, lub mogłyby znaleźć się w Kvlt Magazine oraz „nie-Kvlt”, gdzie wstawiłem płyty, które nie przystają do obranej przez nas stylistyki. Po kliknięciu w ulubiony utwór zostaniecie przekierowani do odtwarzacza.

KVLT

Rimbaud „Rimbaud” (Gusstaff Records)
Rimbaud jest dla mnie jedną z najbardziej zaskakujących polskich płyt tego roku. I stanowi zarazem idealny przykład tego jak powinien wyglądać album totalny. Jęki i zawodzenia o „tarczy włochatej” uzupełnione wrzeszczącym saksofonem i ogłuszającą elektroniką nie każdemu muszą przypasować, ale na pewno pasują mi. Jedna z najważniejszych płyt w tym roku. Ulubiony utwór: Armata

Ketha „#!%16.7″ (Instant Classic)
Mrok i obezwładniająca ciemność kosmosu, w którym nikt nie usłyszy Twojego krzyku. Jeden z najbardziej oryginalnych zespołów w polskim prog/avant-garde metalu. Najciekawsze prog metalowe wydawnictwo w tym roku. Kropka. Ulubiony utwór: K-Boom

Ampacity „Superluminal” (Instant Classic)
Kolejna wycieczka w kosmos, tym razem ten znany ze starych filmów SF – bardziej onieśmielający niż przerażający. Muzyka tak sugestywna, że niemalże automatycznie wywołuje w głowie słuchacza wyraźne obrazy nieznanych światów. I to bez użycia psychodelików. Ulubiony utwór: 42

Stara Rzeka „Zamknęły się oczy ziemi” (Instant Classic)
Wcale się nie dziwię, że Kuba Ziołek ogłosił, że to już ostatni album Starej Rzeki. Płyta tak perfekcyjna i niepowtarzalna pod względem klimatu, że trudno byłoby ją przebić w jakikolwiek sposób. Fenomen światowy. Ulubiony utwór: Małe świerki

Napalm Death Apex Predator – Easy Meat (Century Media Records)
Trochę wstyd się przyznać, ale nie jestem zbyt dobrze obeznany z wcześniejszymi albumami Napalm Death. Nie przeszkadza mi to jednak w cieszeniu się z Apex Predator – Easy Meat. Ciekawe kompozycje, świetne naturalne brzmienie, dużo szczerości w przekazie i świetna okładka. Już jaram się, że zobaczę ich na przyszłorocznym OFF Festival. Ulubiony utwór: Smash A Single Digit

Ghost Meliora (Loma Vista Recordings)
Najnowszy album pozwala nam doświadczyć Ghost po raz pierwszy w kompletnej formie. Zapadające w pamięć melodie, przebojowość, która nie razi ordynarnością i po raz pierwszy testy pozbawione oczywistych nawiązań. Tym albumem umocnili swoją pozycję w świecie metalu i z niecierpliwością czekam, aż pokażą nam co tam jeszcze mają w zanadrzu. Ulubiony utwór: From The Pinnacle To The Pit

Antigama The Insolent (Selfmadegod Records)
Szaleństwo nie do zatrzymania. Album, który wywraca do góry nogami formuły grindcore’a tworząc nową jakość. Album tak dobry, że osobiście stawiam go trochę wyżej niż wymieniony gdzieś powyżej Napalm Death. Możemy być dumni mając taki zespół w Polsce. Ulubiony utwór: Used to

Sithu Aye Senpai EP (self-released)
Żart, który okazał się naprawdę niezłym albumem. Chwytliwe melodie, które docenią nie tylko fani anime. Jedna z najbardziej pozytywnych płyt roku. Ulubiony utwór: Senpai, Please Notice Me! (先輩、私に気付いて下さい!)

Cult Leader Lightless Walk (Deathwish Inc.)
I jedna z najmniej pozytywnych płyt roku. Konkretny wpierdol uderzający w słuchacza agresją i przejmującą rozpaczą. I choć boję się słuchać tego zbyt często, to jednak bezspornie jest to jedna z najlepszych metalowych płyt w tym roku. Ulubiony utwór: Great I Am

Down I Go You’re Lucky God That I Cannot Reach You (Holy Roar Records)
Chaotic hardcore spotyka prog metal. Jak to mogło się udać? Sam nie wiem, ale jednak się udało. Pomimo pewnych braków mamy do czynienia z chyba najciekawszym albumem wśród tegorocznych wydawnictw hardcore’owych. Ulubiony utwór: The Serpent Of Lagarfljot

Rolo Tomassi Grievances (Holy Roar Records)
Wydaje mi się, że wiele zespołów mathcore’owych stoi trochę w rozkroku pomiędzy kopiowaniem Converge i The Dillinger Escape Plan. Rolo Tomassi proponuje nam zupełnie coś innego oddając się namiętnemu związkowi matematyki z shoegazem. A brzmi on nieziemsko. Ulubiony utwór: Raumdeuter

Ken Mode Success (Season of Mist)
Nie wiem jak to jest z zespołami grającymi sludge, że większość z nich kończy tworząc coś zupełnie innego. Ken Mode jest jednym z niewielu, którym te zmiany wyszły na dobre. Prymitywny i organiczny noise rock, od którego nie sposób się uwolnić. Ulubiony utwór: These Tight Jeans

Teeth Of The Sea Highly Deadly Black Tarantula (Rocket Recordings)
Mrok, szaleństwo, ogłuszający rytm. Klimat tak gęsty, że trzeba by go rąbać siekierą, bo nóż to za mało. Album, który niemalże umknął mojej uwadze, bo zespół jest mało rozpoznawalny. Czarny koń tego zestawienia. Ulubiony utwór: Animal Manservant

Baroness Purple (Abraxam Hymns)
Byłem trochę zniechęcony do Baroness po ostatnim podwójnym albumie. Tak bardzo, że do nowego wydawnictwa podchodziłem już nie tyle pełen obaw, co niechęci. Niepotrzebnie. Purple jest jednym z najlepszych albumów w dyskografii Baroness – album będący nieskalaną celebracją życia i chwili. Ulubiony utwór: Shock Me

Algiers Algiers (Matador Records)
Zespół protestu jaki jest potrzebny naszym czasom. I choć zespół nie osiągnął jeszcze pełni swoich możliwości, to i tak zdaje się być objawieniem, jakie było potrzebne skostniałej trochę muzyce rockowej. Hymny do nucenia na barykadach. Ulubiony utwór: But She Was Not Flying

Chelsea Wolfe Abyss (Sargent House)
Nie byłem dotychczas jakimś wielkim fanem twórczości Chelsea Wolfe, bo wiele mi tam brakowało – czy to brzmieniowo czy kompozycyjnie. Tutaj nie brakuje niczego. Bardzo nastrojowa, mroczna płyta. Zdecydowanie polecam odbiór wieczorem w domu, koncerty trochę mniej. Ulubiony utwór: Carrion Flowers

Hadean On Fading (self-released)
Album ten znalazł się tutaj trochę na wyrost – nadal widzę jak wiele ma on braków. Ale i tak nie mogę się od niego oderwać i wiele melodii wciąż wybrzmiewa w mojej głowie. Kolejny album na tej liście, gdzie metal wykorzystuje instrumenty dęte. Ulubiony utwór: On Fading

Intervals The Shape Of Colour (self-released)
Ostatnia płyta z wokalem była dla mnie dość nieudanym eksperymentem. Tutaj mamy powrót do sprawdzonej formuły prog instrumentalnego dobra. Fenomenalne solówki, niezłe melodie i nieuniknione porównania do CHON. Ulubiony utwór: I’m Awake

Nie-KVLT

Gareth Coker Ori and the Blind Forest OST
Nie mam w zwyczaju słuchać soundtracków, ale w tym wypadku wyjątek jest w pełni uzasadniony. Samo Ori and the Blind Forest jest jedną z najlepszych i najpiękniejszych gier tego roku. A muzyka, to już małe mistrzostwo świata. Ciepła, baśniowa płyta. Ulubiony utwór: Ori, Lost In the Storm

Tigran Hamasyan Mockroot (Nonesuch Records)
Tak brzmiałby djent i progresywny metal, gdyby zabrał się za niego zespół jazzowy. Jeden z bardziej rytmicznych albumów tego roku, a do tego nie ma nic wspólnego z metalem. Tigran wspaniale łączy wpływy jazzu, ormiańskiego folkloru i wszechogarniającego rytmu przywodzącego bezpośrednie skojarzenia z system rytmicznym aksak. Ulubiony utwór: Entertain Me

Death Grips The Powers That B (Harvest/Third Worlds)
Płyta znalazła się tutaj trochę nie fair, bo jej pierwsza połowa ukazała się jeszcze w zeszłym roku. A i sam nie mogę uciec przed wrażeniem, że mogłoby być lepiej. Ale po pierwsze to Death Grips. A po drugie to nadal jedna z najbardziej oryginalnych interpretacji rapu jakiej możemy obecnie doświadczać. Ulubiony utwór: Up My Sleeves / Inanimate Sensation

Alameda 5 Duch tornada (Instant Classic)
Jedna z tych psychodelicznych i nastrojowych płyt, przy których łatwo odlecieć, a trudno wrócić. Płyta, która momentami jest trudna do zniesienia i chyba przegrywa w zderzeniu z tegoroczną Starą Rzeką, ale wciąż stanowi jeden z najlepszych polskich albumów tego roku. Ulubiony utwór: Spectra

Kamasi Washington The Epic (Brainfeeder)
Jazzowy moloch, na którego składają się aż trzy płyty wypełnione z jednej strony nostalgiczną tęsknotą za big bandami, a z drugiej ich współczesną reinterpretacją. Jeśli Kamasi Washington za jakiś czas zostanie uznany za jednego z gigantów jazzu, to wcale nie będę zaskoczony. Ulubiony utwór: Change of the Guard

(Visited 2 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , .