Anthem – „Praeposterum” (2016)

No i doczekaliśmy się następcy Phosphorusa. Jak pewnie pamiętacie, debiut poznańskich śmierciorobów był płytą ostrą, mocną i bardzo smaczną. Do jego spadkobiercy byłem więc nastrojony całkiem pozytywnie. Możemy nawet powiedzieć, że powiązałem z nim pewne oczekiwania. Miałem dużą nadzieję, że będzie jeszcze głośniej, jeszcze brutalniej. Mikołaj trafił z prezentem.

Wydany przez Mad Lion Records Praeposterum to pół godziny morderczej jazdy bez trzymanki. Dziesięć strzałów napakowanych jeszcze większą dawką przemocy niż dotychczas. To jedna z najlepszych płyt deathmetalowych Anno Domini 2016 w naszym kraju, co do tego wątpliwości nie mam.

Dokładnie takiego mordobicia od death metalu się spodziewam. Anthem zagrał ostro, ciężko i brutalnie. Wyblastował i wychłostał mi dupsko mięsistym brzmieniem gitar. Jazda bez trzymanki obowiązuje od pierwszego Jahwe do ostatniego Liber al vel Legis, robiąc przerwę tylko na interludium w formie 666. Na które muszę pomarudzić, bo wybija z rytmu, jest niespodziewane i w sumie nie wkręca w następujący po nim Rytuał Destrukcji. Istnienie tego przerywnika jest jedną z dwóch wad płyty, druga to bardzo niedopasowane brzmieniem solówki. Nieprzyjemnie wybijają się ponad inne elementy, a i same w sobie nie są jakoś specjalnie genialne (choć oczywiście technicznie bardzo sprawne). Natomiast cała reszta płyty to miód. Nieustanne uderzenia perkusji, tnące gitary, ciężki i gardłowy wokal, ciągle po polsku choć bardziej zrozumiały niż na debiucie, tym właśnie Praeposterum słuchacza częstuje. Dodano tu także elementy bardzo koncertowe, groove’ujące. I bardzo dobrze, że dodano, bo takie W Górach Szaleństwa miażdży, a Liber an vel Legis burzy mury całokształtem z nakierowaniem na intro i outro. Poza tym mamy bardzo dobrą Thelemę, wspomniany Rytuał Destrukcji, Rokosz z pysznymi slide’ami i bardzo fajny perkusyjnie Cursus. Kawałki są także utrzymane na bardzo równym, wysokim poziomie, słabszych elementów nie doświadczycie. Nie nudzą się także po kilkukrotnym przesłuchaniu, przynajmniej mnie, a to zdarza się raczej nieczęsto. Anthem nagrali świetny krążek z śmiercią, bez zbędnego kombinowania i udziwnień. To także zaleta płyty, nie próbuje niczego udowodnić tylko przygrzmocić w szczękę jak najmocniej i najskuteczniej. Oj, udaje się.

Brzmienie płyty jest dokładnie takie, jakie być powinno. Elementy w miksie siedzą równo, nie wybijają się nieprzyjemnie. Bas także brzmi ładnie, choć sam dałbym go więcej. Ale ja jestem na tym punkcie zboczony. Natomiast kwestia layoutu pozostaje otwarta. Nie gustuję w oczywiście cyfrowych grafikach, a właśnie tak jest utrzymana okładka i design. Nie mogę jednak zaprzeczyć wysokiej jakości i bogactwu wykonania.

Bardzo się cieszę że miałem przyjemność odsłuchać tą płytę. Polecam ją każdemu, kto ma dość wegańskich k-popów czy czegoś w ten deseń i chce dostać soczysty, krwisty kawał mięcha świeżo wyrwany z uciekającej niedawno dupy. Praeposterum jest w każdym polu lepszy niż Phosphorus, co bardzo dobrze nastraja na trzeci cios od Anthem.

PS: tym większy szacun dla Poznaniaków, że udostępnili pełny stream na YT. Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, albowiem dobre w chuj.

Ocena: 9/10

 

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , .