Godsmack – When Legends Rise (2018)

Muzykę Godsmack bardzo lubię. Uważam, że w zalewie komercyjnych, „stadionowych” kapel hard rockowych grupa Sully’ego Erny przez ponad 20 lat działalności nigdy nie zeszła poniżej pewnego przyzwoitego poziomu. Charakterystyczny styl (mimo wyraźnego zjadania własnego ogona), umiejętność pisania hiciarskich kawałków, a także niepodrabialny wokal lidera pozwoliły zespołowi zgromadzić na przestrzeni lat spore grono sympatyków, zapewniając mu pozycję jednego z ciekawszych przedstawicieli amerykańskiej sceny nowoczesnego hard rocka.

Z takim też nastawieniem podchodziłem do lektury najnowszej, siódmej już płyty w karierze tych sympatycznych Bostończyków. I muszę przyznać, że zdziwienie, jakie namalował na mojej twarzy kontakt z When Legends Rise, było dość spore.

Otóż jest inaczej. Może nie jakoś skrajnie, w końcu taki otwierający płytę numer tytułowy (podbity perkusją wstęp przywołuje na myśl Straight Out Of Line z Faceless, etniczne instrumenty w tle kojarzą się z Voodoo czy kawałkami z solowego Avalon Erny, groovy riff i mocny refren to też znaki rozpoznawcze zespołu), podobnie jak Every Part of Me, Take it To The Edge, Just One Time, Say My Name oraz Eye of The Storm (pomijając podprowadzenie riffu z Ashes to Ashes Faith No More) mógłby z powodzeniem znaleźć się na którejkolwiek z poprzednich płyt bandu. Obok jednak wspomnianych piosenek funkcjonują na płycie kwiatki, o które Godsmacka raczej bym nie podejrzewał.

Gdzieś tam w przedpremierowych zapowiedziach pojawiały się wprawdzie deklaracje muzyków o pójściu w bardziej rockową formę, chęci spróbowania czegoś nowego i próbie przełamania dotychczasowego schematu, nie miałem jednak pojęcia, że kryzys wieku średniego objawi się w kapeli woltą w kierunku jakichś nickelbackowych, 3 doors downowych lub innych papa roachowych klimatów. A tak brzmią właśnie przesłodzone do granic, miałkie i mogące wywoływać bóle zębów Bulletproof, Unforgettable, Someday, Let It Out czy masakrycznie rozegzaltowany Under Your Scars. Tanie uniesienia, infantyle chórki i pianinka, głupawe teksty, maksymalnie wypieszczone brzmienie, wszystko to sprawia, że nietrudno uznać wspomniane kawałki za próbę koniunkturalnego dołączenia do rządzonego gustami amerykańskich nastolatków rockowego mainstreamu. Jak na tak doświadczony i posiadający bądź co bądź ugruntowaną pozycję zespół, romans z estetyką sztucznego i szytego pod preferencje konsumenta hard rocka może nieco dziwić.

Nie chciałbym zostać źle zrozumiany, Godsmack nigdy nie parał się moim zdaniem szczególnie ambitnym graniem, czuć było jednak, że na tej marce można polegać. When Legends Rise tę wiarę nieco nadwyręża. Są momenty dobre, takie w których wciąż słychać, że kapela ma pomysły i potrafi ubrać je w charakterystyczną dla siebie formę, jako całość płytę należy jednakże uznać za najsłabszą w dotychczasowej dyskografii zespołu.

Co nie oznacza, że jednoznacznie złą – jeśli wyrozumiale przymknie się oko na jej mankamenty, ostatecznie można album bez obaw odpalić przy grillu, w samochodzie, podczas treningu albo posiadówki ze znajomymi. Pod warunkiem, że wasze szkliwo jest w stanie znieść naprawdę spore ilości cukru.

Ocena: 6/10



Synu
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , .