Hermódr „What Once Was Beautiful” (2015)

Metallica nagrywa nowy album już kolejny rok, Axl Rose męczył się z płytą Guns N` Roses lat 17, a taki Hermódr swoje wszystkie trzy długograje wydał w nieco ponad 1.5 roku. Można? Można. Ale wiecie co, jak mam słuchać takich pozycji, jak What Once Was Beautiful, to ja już sobie wolę czekać na fajną płytę te dwie dekady. Nie chcę, abyście się nudzili czytając tą recenzję, jak ja słuchając tego krążka, więc będę się streszczał.

Od pierwszych do ostatnich dźwięków słychać, że Rafn (który na tym kutrze sam sobie sterem, wędkarzem i rybą, bo Hermódr to projekt jednoosobowy) ma w domu ołtarzyk z Filosofem Burzum i codziennie oddaje mu hołd. Wzór do naśladowania zaiste najlepszy, sęk w tym, że grać black metal każdy może, ale nie każdemu wychodzi arcydzieło.

Nie przeczę, opisywany materiał ma swoje zalety. Jest atmosferyczny- zarówno w sferze dźwięków, jak i otoczki. Ma klimatyczną okładkę i takież tytuły utworów (The Mountain by the Lake, What Once Was Beautiful, Sea of Emptiness, When There Is Nothing Left). Bywa też smutno-piękny, wystarczy wsłuchać się w początkowe fragmenty wyżej wymienionych kompozycji, ale też w np. The Burning of One`s Dreams. Niektóre riffy przykuwają uwagę i dają nadzieję na udane utwory. Musimy jednak obejść się smakiem… Trzeci album Hermódr nie jest bowiem pełnowartościowym produktem. Patrzę na niego bardziej jak na szkic, brudnopis, na którym zapisane są fajne, intrygujące i wartościowe momenty wymagające dalszej pracy. Głupio apelować o producenta w przypadku podziemnego black metalu, prawda? Nie zmienia to jednak faktu, że przydałaby się Rafnowi osoba z zewnątrz, która podpowie w którym kierunku mają iść jego pomysły. Rzućcie uchem na Escape– po minutowym spokojnym wstępie wchodzi udany, żywy riff. Gra sobie i gra, i kiedy zaczynasz się zastanawiać, kiedy coś się zacznie dziać, utwór się kończy. To jednak mały pikuś, bo to tylko trzyminutowy niewypał, gorzej jest z resztą albumu. Każda z kompozycji którą wymieniłem, jak i niestety pozostałe, mają jedną, wspólną cechę. Ciągną się niemiłosiernie i przekraczają ten punkt, w którym sprawiały przyjemność, a zaczynają nudzić i irytować. A trzeba pamiętać, że trzy piosenki mają po prawie 10 minut, dwie ten czas przekraczają, a jedna z nich dochodzi nawet do minut przeszło 13. Wszystko razem składa się na 75 minutowy album, który jest pozbawiony wyrazu, pomysłu, błysku i wizji. Naprawdę niewiele się tu dzieje.

What Once Was Beautiful ma swoje plusy, są momenty, które mogą się podobać. Ale przesłuchałem ten album dziewięć razy i nie zamierzam ani razu więcej. Lepiej po raz tysięczny włączyć Filosofem.

Ocena: 4/10

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , .