Misery Index – „Rituals of Power” (2019)

Ciekawie przypada data premiery nowej płyty Misery Index. Rituals of Power, które swoim logo firmuje Season of Mist, rozpoczęło swe podboje globu 8 marca, czyli w międzynarodowy Dzień Kobiet.

Pomimo takiego zbiegu okoliczności, na Rituals… próżno szukać jakichkolwiek cech kobiecych. Płyta jest tak naładowana testosteronem, że włos na klacie gęstnieje, a mięśnie rosną bez ćwiczeń. Muzyka zawarta na krążku jest twarda jak Clint Eastwood w Gran Torino i tak jak on nie bierze jeńców. Misery Index ma umiejętność komponowania muzyki urozmaiconej, bogatej w środki, nie pozbawionej melodii, równocześnie nie przeładowując jej i nie zapędzając się w rejony dla tej marki niepożądane. Tak jak 20 lat temu zespół powstał jako death/grindowy akt, tak i dziś bez dwóch zdań nim pozostał. Mam wrażenie, że przy okazji nowej płyty nawet wrócili troszkę do korzeni, bo wyczuwam tu więcej punkowego gniewu i klimatu, którego pełno było na debiucie Retaliate. Na pewno też, żeby poznać dobrze Rituals of Power należy album przesłuchać wielokrotnie i z uwagą. Aranżacje zawarte w utworach nie należą do najprostszych, wiele w nich zmian, smaczków, elementów, których nie da się od razu wyłapać i zapamiętać, dlatego śmiem twierdzić, że nie jest to muzyka dla fanów lubujących się w graniu na „cztery”. Nie są to kompozycje, które same „wchodzą”, trzeba im dać też coś od siebie.

Całość rozpoczyna złowieszcza megatonowa bomba w postaci Universal Untruths, która na swój powolny i ciężki sposób przygotowuje do dania głównego, bo odpalenie płyty od Decline and Fall mogłoby grozić urazem na zdrowiu jak wskoczenie w upalny dzień do wody bez uprzedniego ochłodzenia ciała. Furia i szybkość kipi z tej kompozycji, a perkusista Adam Jarvis (też Pig Destroyer) wskakuje na najwyższe obroty, udowadniając na starcie, kto będzie błyszczeć na całej płycie. Jego niebanalny styl gry niewątpliwie dodatkowo uatrakcyjnia muzykę Misery Index. Nie ma mowy o podziałach w stylu blast, dwie stopy, blast, zwolnienie. Jego gra jest agresywna, ale też finezyjna, nie ograniczająca się tylko do stricte metalowego spektrum. Bardzo podnosi dynamikę całości. Po Decline… startuje The Choir Invisible, który jest jedną z kompozycji nasyconych punkowym biciem. Muszę w tym momencie nadmienić, że punk prezentowany przez Misery Index zabiłby standardowego sympatyka Sedesu i Włochatego po kilku dźwiękach swym tempem i mocą. Na pozycji czwartej pojawia się pierwszy singiel z płyty, czyli New Salem. Bez dwóch zdań wybranie go na wizytówkę płyty było dobrym posunięciem. Od pierwszych taktów nie ma wątpliwości, z jakim zespołem mamy do czynienia, i kto komu w tym momencie skopie tyłek.

Pomimo wielu superlatyw, nie mogę napisać, że jest to album najlepszy w dyskografii Misery. Ustawiłbym go na trzecim miejscu po Retaliate i Traitors, które absolutnie mnie zniszczyły. Nie zmienia to faktu, że zespół darzę wielkim szacunkiem i sympatią. Miałem okazję widzieć ich na żywo i kompletnie mnie porobił, energia bijąca ze sceny była ogromna.

Ocena : 7.5/10

Misery Index na Facebook’u.

(Visited 3 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , .