Pochodzący z „leśnego miasta”, czyli Cleveland w stanie Ohio, FRAYLE, to dla mnie jedno z ciekawszych odkryć ostatnich miesięcy na scenie metalowej. Grający mieszaninę doom i post-metalu zespół, buduje swoją oryginalność za sprawą umiejętnego łączenia ciężkich riffów z hipnotyzującymi wokalami. Na początku tego roku wydali swój debiutancki album 1692. Na tę okoliczność kilka dni temu miałem przyjemność porozmawiać z wokalistką FRAYLE – Gwyn Strang.
Interview with Frayle in English (PDF file)
Fabian Filiks: Gwyn, jak sobie radzicie z tym pandemicznym szaleństwem? Jak się masz? Pracujesz? Co się teraz dzieje z FRAYLE?
Gwyn Strang: Jak wiesz, Sean i ja projektujemy i szyjemy odzież. Pracujemy z domu. Oczywiście to, co się dzieje, wpłynęło na nas, jak i na branżę modową. Na szczęście mieliśmy dużo pracy z projektami dla naszych klientów. Teraz też jakoś sobie radzimy. Jeśli chodzi o zespół, to oczywiście wszelkie plany, które mieliśmy rozpisane na 2020 rok trafił szlag. Kiedy zaczęła się cała ta pandemia, pracowaliśmy nad nowym albumem. Teraz jest już prawie gotowy i za kilka miesięcy ujrzy światło dzienne. Myślę, że gdzieś w okolicach wiosny 2021.
Widzę, że nie próżnowaliście. Wiem, że na rok 2020 mieliście plany na dość intensywne koncertowanie. Czyli nic z tego nie wyszło…
Niestety, wszystkie daty zostały anulowane. Z tego powodu nasze plany przesuną się przynajmniej o rok. Mam tu na myśli naszą trasę koncertową.
To wielka szkoda. Pomówmy zatem o Waszej ostatniej płycie. Przygotowując się do tego wywiadu przy dźwiękach z 1692, doszedłem do wniosku, że ten album mógłby posłużyć za ścieżkę dźwiękową dla czasów, w których żyjemy, nie sądzisz?
Nie wiem, może trochę? Ten album jest trochę przygnębiający i myślę, że można go w ten sposób odbierać. Ale wydaje mi się, że kiedy żyjesz w tego rodzaju skompresowanej małej bańce, w której się teraz znajdujemy, sprawy stają się bardziej przygnębiające niż kiedykolwiek wcześniej. Dzięki ruchowi Black Lives Matter i wszystkim tym innym rzeczom, które dzieją się teraz, na światło dzienne wychodzi wiele ważnych spraw. Więc to dobrze, że ludzie mają teraz czas na refleksję i patrzą „od wewnątrz”. Może to przynieść dla nich coś dobrego. Oczywiście wszystko zależy od tego, w jakim miejscu życia jesteś. Dobrym czy złym.
Mam wrażenie, że sytuacja, w której teraz żyjemy, jest w dużej mierze poza naszą kontrolą. Być może jest to nawet poza naszym zrozumieniem. Gdy tworzyłaś 1692 żyliśmy w innym świecie. Jakie miałaś wtedy spojrzenie na ogół rzeczy i co chciałaś zawrzeć na płycie. Jaki był jej główny zamysł? Możesz nam coś na ten temat powiedzieć?
Tak. Myślę, gdy jesteś artystą to niekoniecznie zawsze tworzysz w kategoriach „wielkiego planu”. Z drugiej strony, kiedy już skończysz swoje dzieło, możesz na nie spojrzeć z dystansem. Myślę, że w moim przypadku tak właśnie jest. Muzyka układa się w całość dopiero, gdy wszystkie jej elementy są na miejscu. Wtedy wiem już o czym jest dany album. Chodzi mi o to, że na całość składają się pewne podteksty, emocje i mrok. Jest też coś pozytywnego pośród tego chaosu. Myślę, że możesz robić, co chcesz, jeśli chodzi o tworzenie. Tu jesteś sam swoim bogiem. Wystarczy tylko odpowiednie podejście i otwarta głowa.
Powiedziałeś wcześniej, że 1692 jest nieco przygnębiające. Mi się wydaje, że jest wręcz odwrotnie. Słychać wyraźnie na tej płycie, że mamy do czynienia z pewnymi surowymi emocjami, z którymi mogę się utożsamić. Gdy po raz pierwszy mój przyjaciel pokazał mi jeden z Waszych klipów wideo, od razu pomyślałem, że to coś naprawdę inspirującego.
Wiesz co, ten album chyba jest bardziej pozytywny niż White Witch. Myślę, że na EP było więcej negatywnych emocji. Kiedy pisałam teksty do 1692 byłam w zdecydowanie lepszym miejscu i w pewnym sensie wróciłam do tego, kim jestem w swojej istocie. Jaki pierwszy nasz klip wideo widziałeś?
Pierwszy chyba był „The Things That Make Us Bleed” albo „Gods of No Faith”. Potem „Godless” z ostatniej płyty. Na pewno jednak mój pierwszy dłuższy kontakt z Waszą muzyką był z EPką. Pytanie więc brzmi, jak bardzo nowy album odnosi się lub odpowiada EP?
Myślę, że 1692 to kontynuacja, ale też krok naprzód w stosunku do „White Witch”. Na EPce byłam chyba bardziej wściekła. Gdy ją pisaliśmy czułam się zdradzona. W przypadku LP byłam już w lepszym miejscu. Psychicznie i emocjonalnie. Myślę, że w przypadku 1692 czułam już, że mogę robić z muzyką co chcę. Jeśli masz taką pewność siebie, to możesz tworzyć swój świat bez żadnych ograniczeń.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem Wasz ostatni album, od razu przyszły mi skojarzenia z Chelsea Wolfe i Emmą Ruth Rundle. Oczywiście ciężkie gitarowe riffy, które napisał Sean i Twój wokal były natychmiast rozpoznawalne. Myślę, że nowy album jest bardziej dosadny, ale też i złożony, jeśli spojrzymy na produkcję czy kompozycje.
Tak, myślę, że mogę się z tym zgodzić. Myślę, że kiedy pisaliśmy EPkę, Sean i ja nawet nie wiedzieliśmy, co z nią zrobimy. Chcieliśmy po prostu coś zrobić razem. Wierzę, że im dłużej nad czymś pracujesz, tym lepiej zaczynasz sobie radzić. 1692 ma więcej warstw wokalnych i instrumentalnych. Nie spieszyliśmy się z produkcją. Dodaliśmy kilka drobiazgów tu i tam, i słuchaliśmy ich w kółko. Byliśmy bardziej świadomi tego, co robimy. Nie żebyśmy nie zwracali uwagi na to przy nagraniach White Witch, ale tym razem wiedzieliśmy więcej. Spróbowaliśmy czegoś nowego i po drodze nauczyliśmy się kilku sztuczek. Wraz z kolejnym albumem, nad którym obecnie pracujemy, zrobimy kolejny krok naprzód. W tej chwili szykujemy cover „Ring of Fire” Johnny’ego Casha. To będzie bardzo skomplikowana interpretacja. Będzie miała około 21 warstw wokali! Ponadto zrobiliśmy tam sporo szalonych rzeczy. Jesteśmy tym trochę podekscytowani.
Jestem ciekawy, jak udaje Ci się znaleźć równowagę między ciężkością gitary a hipnotyzującym acz upiornym wokalem. Masz na to przepis? Chodzi mi o to, że łatwo jest przesadzić z ciężkim graniem lub wysokimi partiami wokalnymi.
Cóż, myślę, że równowaga między Seanem a mną jest bardzo naturalna. On przynosi do studia ciężkie riffy inspirowane Crowbar czy Sleep. Moje inspiracje są trochę inne. To nie jest idealna mieszanka, ale chyba całość jednak daje radę. Oboje piszemy indywidualnie. Czasami Sean napisze riff, zajmie się luźną aranżacją piosenki, a ja napiszę melodię, i potem razem nad nią popracujemy. Piszę wszystkie teksty. Następnie nagrywamy to wszystko, a Sean zajmuje się miksowaniem. Nie sądzę, żeby ten proces był jakoś specjalnie przeintelektualizowany. Siedzimy w studio i po prostu staramy się to wszystko sensownie poskładać. Wychodzi nam to bardzo naturalnie i póki co działa. Kiedy byłam dzieckiem, zawsze chciałem zrobić coś ciężkiego z takim „wiedźmowym” wokalem. Jak wspomniałaś, zarówno Chelsea Wolfe, jak i Emma Ruth Rundle odcisnęły swoje piętno na tym, jak tworzę i wykonuję swoje partie.
Chyba rozumiem, kiedy muzyka jest szczera lub nie. Nietrudno mi zgadnąć, kiedy artysta za bardzo się stara. Z FRAYLE mam tak, że gdy słucham – wszystko pasuje do siebie. To coś, co przydarza się naprawdę fajnym zespołom. Mówię o tej chemii, którą da się czuć w Waszej muzyce. Jak to się udaje? Brałaś lekcje śpiewu czy może masz jakieś wykształcenie muzyczne?
Wzięłam w życiu kilka lekcji śpiewu, ale nie była do droga, którą chciałam iść. Zrobiłam dokładnie odwrotnie. Nie mam więc formalnego wyszkolenia w tej dziedzinie. Wierzę w prostą zasadę, że jeśli chcesz coś zrobić, to po prostu to zrób. Najgorszą rzeczą, jaką może się zderzyć, jest to, że coś nie wyjdzie. Sean słyszał mnie, jak śpiewam w wannie. Jest muzykiem. Jak każdego dnia, pisze nowe riffy. Dla mnie tworzenie jest trudniejsze. Myślę, że melodia przychodzi bardzo szybko, ale tekst to już inna para kaloszy. Moje teksty są bardzo osobiste. Pozwalam sobie na otwartość i dzielę się swoją wrażliwością, a to zawsze sprawia, że opuszczam moją strefę komfortu. Nie wydaje mi się, żeby każdy z łatwością się otwierał przed setkami ludzi. Z drugiej strony to wszystko dzieje się tylko w twoim umyśle.
W przypadku FRAYLE mamy do czynienia z pewnym, nazwijmy to – „narracyjnym stylem”. To część pakietu obok muzyki i wokali. Za każdym utworem kryje się jakaś historia. Do tego dochodzi aspekt wizualny. Klipy. Podoba mi się ich stylistyka. Taki „lo-fi”. Choć ostatnio one też ewoluują. Te klipy są ważną częścią Waszego przekazu?
Sądzę, że na początku nie mieliśmy takiego założenia. To nie tak, że myśleliśmy „och, filmy będą we FRAYLE dużą częścią całości”. Myślę, że to się po prostu stało. Jednak Sean i ja zwracamy uwagę na aspekt wizualny. W końcu oboje projektujemy ubrania. Sean jest świetnym fotografem i miał do czynienia z tym medium wcześniej. Ja zazwyczaj teraz wpadam na pomysł na wideo, a Sean nakręca go kilkoma aparatami. Szczerze mówiąc, wszystko kręcimy i produkujemy sami.
Wszystko? Te najnowsze klipy też?
Tak.
To imponujące.
No tak (śmiech). Wiesz, to znowu wszystko jest robione samodzielnie w naszym domu. Tak jak mówiłam, im dłużej coś robisz, im więcej czasu inwestujesz w daną rzecz, tym stajesz się lepszy. Dodajemy coś nowego, jak ostatnio, gdy robiliśmy „Burn” z córką Seana. Do klipu użyliśmy świateł, które miały wyglądać jak ogień, maszynę do dymu i tak dalej. Dla mnie część wizualna jest bardzo ważna. Zwracam na to uwagę, bo to też sprawia, że inaczej możesz spojrzeć na własną muzykę. Miałam tak z klipem do „Godless”. Kręcenie klipów jest interesujące i jakiś czas temu stało się dla nas ważne. Oboje z Seanem lubimy to robić.
W klipach FRAYLE widać duży postęp, jeśli chodzi o ich jakość, montaż i efekty. Na dodatek uwagę przykuwają Twoje stroje, które stały się już chyba nieodłącznym elementem FRAYLE…
Nie wszystkie wykonałam sama, ale większość tak, zdecydowanie. One są częścią mojej osobowości. Gdy na co dzień projektuję ubrania, zwracam uwagę na aspekt utylitarny, czy będzie można je założyć na co dzień. Oczywiście nie przy każdej okazji, nie gdy idę na zakupy (śmiech). Ale staram się nosić moje kreacje w klipach i na scenie. To fajne uczucie mieć wpływ na jeszcze jeden element naszego zespołu.
Pozwól więc, że spytam o Twoje doświadczenia z grania muzyki na żywo.
Cóż, będąc stosunkowo nową postacią na scenie, wciąż muszę się przełamywać. Jestem nieśmiałą osobą i naprawdę trudno mi jest nagle znaleźć się w centrum uwagi. Myślę, że muszę wszystkich przeprosić za kilka moich pierwszych koncertów. Byłam bardzo nieśmiała i raczej chciałam się ukryć na scenie niż pokazać w świetle reflektorów.
Widziałem kilka Twoich występów, gdzie śpiewałaś z tyłu sceny…
No właśnie. Czułam się wtedy przygnieciona ciężarem występu. Stałam tam niepewna, myśląc „o mój boże”. Teraz jest już z tym lepiej i czerpię radość z występów na scenie. To też jest forma terapii dla mnie i koncerty zaczęły mi się nawet podobać.
Mogę sobie tylko wyobrazić jak ciężko jest Ci przeżywać te wszystkie emocje, które towarzyszyły Ci podczas pisania i nagrywania tych numerów. Jest to niezbędne do tego, żeby być szczerym. Nawet jeśli wiąże się to z rozdrapywaniem ran co noc. A może wolisz zamiast tego pracę w studio?
Myślę, że jednak bardziej lubię scenę. Sean i ja dużo się kłócimy, kiedy nagrywamy. Mamy wtedy bardzo żywiołową wymianę poglądów. Ale z drugiej strony są pewne rzeczy, które lubię. Wiesz, dzięki scenie mogę wrócić do pewnych emocji. Lubię wykonywać „Darker than Black”. To kapitalny utwór. Oczywiście na nowym albumie jest kilka piosenek, kiedy przeżywam swoją traumę i nie wiem, ile razy będę w stanie je śpiewać na żywo. Prawdopodobnie kiedyś się na tej scenie rozpłaczę, a to chyba nie będzie najlepsze dla jakości całego występu (śmiech).
Czujesz więź z publicznością podczas grania? Twoje emocje mogą trafiać do serc i umysłów ludzi pod sceną i oddziaływać nie mniej silnie niż na Ciebie? Zdarza Ci się to czuć?
Absolutnie. Jako wykonawca dajesz z siebie wszystko. To jest niesamowite, jeśli ludzie czują to, widzą twoją bezbronność, ale cię akceptują i odwzajemniają twoje emocje.
Co dalej z FRAYLE? Poza nowym albumem, który, jak rozumiem, jest w drodze?
Tak jak mówiłam, kończymy pracę nad nowym singlem, coverem „Ring of Fire”. Myślę, że to będzie taki singiel do ściągnięcia, który dostaniesz za darmo jak kupisz nasz merch. Nowy album to jedyna duża rzecz na horyzoncie, nad którą obecnie pracujemy. Mamy w planach zrobienie czegoś dużego, z klipami i innymi eventami. Mam nadzieję, że to będzie dość interesujące. Sporo bólu głowy przed nami, ale myślę, że będzie ci się podobało.
Jestem o tym przekonany. Jakieś plany koncertowe na 2021 rok?
Mamy nowego agenta, który będzie zajmował się bookowaniem koncertów dla FRAYLE. Nie jesteśmy dużym zespołem, znalezienie czasu na granie tras też nie jest dla nas łatwe, ale spróbujemy. Zobaczymy co przyniesie nowa płyta. Jeśli tylko uda nam się zorganizować jakieś koncerty, to na pewno to zrobimy. Kto wie jednak, jak nasze życie będzie wyglądało za 6 miesięcy?
No właśnie. Wraca tu ten nieprzyjemny temat. Czy było Ci ciężko w Stanach z COVID19? Słyszałem, że wielu ludzi jest chorych z powodu wirusa. Wydaje mi się, że w Europie jest trochę inaczej. Ale czy lżej? Jak było do tej pory?
Na szczęście choroba nie dotknęła zespołu ani żadnego z naszych przyjaciół. Życie jednak jest trudniejsze. Musisz nosić maski, stosować się do różnych zaleceń itd. Wiesz, my Amerykanie jesteśmy uparci i niektórzy z nas po prostu się wyłamują i nie dbają o przestrzeganie środków ostrożności. Właściwie to strasznie frustrujące. Sean i ja od dłuższego czasu już pracujemy w domu. Mamy w pełni wyposażone atelier do projektowania w piwnicy. Na poddaszu mamy studio muzyczne. Możemy zaszyć się tak na 6 miesięcy i poradzić sobie całkiem przyzwoicie.
To świetnie. W takim razie z niecierpliwością czekam na singiel i nową płytę. Bardzo dziękuję za poświęcony czas i mam nadzieję, że zobaczymy się kiedyś w Polsce!
Dziękuję bardzo za myślenie o nas. Do zobaczenia wkrótce!
zdjęcia: Frayle Facebook
- Perturbator – „Lustful Sacraments” (2021) - 11 czerwca 2021
- PERTURBATOR: „Mroczny rodzaj spokoju” - 26 maja 2021
- EINHERJER: „tęsknota za minionymi czasami” - 26 lutego 2021
Tagi: 1692, Black Lives Matter, covid, Dead Inside EP, doom metal, fabian filiks, Frayle, Gwyn Strang, interview, Johnny Cash, pandemia koronawirusa, post-metal, ring of fire cover song, rozmowa, sean bilovecky, White Witch EP, wywiad.