A Perfect Circle – „Eat the Elephant” (2018)

Jak mawiał Gombrowicz: „(…) artystą jest się dlatego, że się wie coś, czego inni nie wiedzą”. Ci prawdziwi artyści bywają wyjątkowo nieprzewidywalni, umiejętnie potrafią poprowadzić grę, jak wykręcić wszystkim numer i uderzyć z zaskoczenia. Za takiego uznaję szanownego Maynarda Jamesa Keenana, który nagabywany od lat o nową płytę Toola, najpierw bryluje w towarzystwie Puscifer, a potem, już w trakcie podniet plotkami o nagrywaniu nowego materiału jego najlepszego wcielenia muzycznego, wyskakuje jak królik z kapelusza z nową płytą A Perfect Circle. I cóż z nim zrobić, jak nie podjąć wyzwania i zatańczyć w tej karuzeli niedopowiedzeń. Gdyby nie fakt, że Keenan jest jedyny w swoim rodzaju i zawsze, ale to zawsze chociażby jednym utworem w danym projekcie potrafi złamać mi serce wrażliwością i talentem, to dawno przestałabym zwracać uwagę na coraz to dziwniejsze doniesienia prasowe z obozu tegoż. Tymczasem album Eat the Elephant stał się faktem i w kwietniu br. został w całości wypuszczony do sieci. Data wydania płyty dla mnie osobiście była mocno niefortunna, bowiem premiery zbiegły się najnowszymi wydawnictwami Tesseract i Sleep. APC poczekał więc w kolejce, celowo. Stopniowo, aż do teraz, wybuchały kolejne recenzje i skrajne komentarze odnoście albumu – od zachwytów po srogie rozczarowania. Przeczekanie tej burzy okazało się dla mnie zbawienne, bo w końcu spokojnie mogę zmierzyć się z propozycją A Perfect Circle i wydać własny, skromny osąd, bez wpływów z zewnątrz. Długo wydawało mi się, że stoję dokładnie po środku całego huraganu. Eat the Elephant zawiera znakomite kompozycje, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nie wszystko powinno zaistnieć właśnie na tym albumie, albo co ciekawe – w tej formacji.

Na początek powinnam wydać oświadczenie, że Maynard James Keenan od zawsze mnie fascynował, toteż nie pomijam żadnego wydawnictwa z jego udziałem. Raz, że kompozytorem i tekściarzem jest fantastycznym; dwa, zarówno jego barwa głosu, jak i rozpiętość i umiejętność modulowania wokalu za każdym razem zachwyca; trzy, gdziekolwiek się ów Pan nie pojawi, to właśnie on skupia na sobie uwagę. I tak, mimo że A Perfect Circle jest supergrupą założoną przez gitarzystę Billy’ego Howerdela, to Keenan jest tu filarem podtrzymującym cały ten ambaras. Z jednej strony fantastycznie, z drugiej zastanawiam się, czy projekty, w których ten muzyk się udziela, nie za bardzo się przenikają. APC początkowo był uznawany za odrzut, nieco łagodniejszą muzycznie stronę Keenana, choć przecież zarówno na wydawnictwach Mer de Noms, Thirteenth Step, czy nawet coverowego eMOTIVe nie brakowało mocniejszego uderzenia czy progresywnego akcentu. A jest jeszcze genialny, elektroniczny, post-rockowy, najdziwniejszy ze wszystkich pomysłów Keenana Puscifer, którego echa moim zdaniem najbardziej słychać właśnie na Eat the Elephant. Utwory The Contrarian, Disillunosied, Hourglass czy kompletnie dla mnie niezrozumiały Get the Lead Out brzmieniowo najbardziej pasują mi do projektu Puscifer. I absolutnie nie mam na myśli jakości ich konstrukcji, bo ta jest na najwyższym poziomie, ale formę, która nijak nie składa się w całość w połączeniu z innymi utworami na albumie APC. Jeszcze inaczej wybija się numer So Long, and Thanks for All the Fish (tytuł nawiązujący do książki Autostopem przez Galaktykę), z popowymi harmoniami i w stylu nawołującym do… Placebo (?). Za to znajduję na Eat the Elephant prawdziwe, cudowne perełki, dokładnie takie, jakich oczekiwałam po A Perfect Circle. Do niniejszych zaliczam singlowy Talk Talk, będący swego rodzaju krytyką wobec mieszania się religii i polityki, The Doomed z mocniejszymi riffami i kontekstem poruszającym kwestie nierówności społecznych, czy świetny By and Down the River w typowo maynardowskim posępnym klimacie, opowiadający o konfrontacji prawdy z iluzjami, które jesteśmy zdolni snuć. Za jeden z lepszych numerów na tym albumie uznaję zaś Feathers, przede wszystkim za całe pokłady warstw zarówno aranżacyjnych, jak i wokalnych. Prym wiedzie tu nie tylko niezwykle emocjonalna linia wokalna, ale wspaniale wkomponowane pianino i smyczki, bogata w ciekawe zagrywki perkusja i nieco post-rockowa linia gitary. Fantastyczny utwór! Eat the Elephant jako całość jest dość ciekawym zjawiskiem nie tylko ze względu na rozpiętość i naładowanie znakomitymi pomysłami kompozycyjnymi utworów, ale również za pokrótce wspomnianą warstwę liryczną. I to jest wspólny mianownik albumu, ale i całego A Perfect CircleMaynard nie byłby sobą, gdyby nie dobitnie, w charakterystyczny dla jego osoby ironiczny sposób nie podsumował z jednej strony problemów podstawowych wartości, którymi człowiek się kieruje, a z drugiej dzisiejszej popkultury, pogoni za sztuczną popularnością, niezdrowego konserwatyzmu czy coraz bardziej pogłębiających się różnic społecznych. Inspiracji miał aż nadto.

Eat the Elephant to dla mnie jednak ciężki orzech do zgryzienia. Początkowe odsłuchy albumu w całości nie przyniosły oczekiwanych efektów zachwytu, być może, tak jak znakomita większość fanów APC, liczyłam na album totalny, z najwyższej z możliwych półek, bo przecież od Keenana. Nie stoję jednak w jednym rzędzie z opiniami, jakoby było nudno czy przewidywalnie. Nie, drodzy Państwo, Eat the Elephant ma tak wiele warstw, tak mnóstwo aranżacyjnych smaczków, tyle dobrych melodii, brzmieniowo to absolut. Album dzielony po kawałku okazał się powoli jednym z najprzyjemniejszych (o ile w tym przypadku można tak powiedzieć) krążków w ostatnich miesiącach, a dziś chętnie sięgam po niego w całości i delektuję się każdym motywem. Cóż, 14 lat oczekiwania na wydawnictwo jednej z najciekawszych, współczesnych progresywnych formacji to szmat czasu. Wszyscy przez ten okres się zmieniliśmy, pamiętamy to, co dobre i wobec tego nie wszystko od razu przychodzi tak łatwo jak kiedyś. Tak? Nie mam pojęcia. Za to Eat the Elephant rekomenduję całym czarnym sercem.

Ocena: 8/10

 

Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 4 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , .