Kontagion – „Kontagion” (2019)

Niełatwa to płyta. Już widzę zdziwko wszystkich skuszonych hasłem „industrial metal” spodziewających się kolejnych pogrobowców Fear Factory lub Ministry. Dlatego wyjaśnijmy sobie od razu, żeby mieć to z głowy: Kontagion jest de facto bardziej industrialny niż powyższe dwie legendy razem wzięte, a dzieje się tak dlatego, że u bydgoszczan pierwsze skrzypce grają perkusja i wszelkiego rodzaju klawisze, syntezatory, sample. I z tego powodu u Kontagion jest najpierw industrial, a potem metal. Zapamiętajcie to, kiedy będziecie sięgać po płytę.

No dobra, ale co tu się właściwie dzieje? Przyznaję, że mam problem z rozgryzieniem tego albumu. To, co jawi mi się jego zaletą w jednym momencie, za chwilę zmienia się w jego wadę. To, że gitary pełnią tu w zasadzie wyłącznie (no dobra, z malutkimi wyjątkami) funkcję rytmiczną w 82 mnie drażni, ale już w Slice of Life albo Disgust(um mobile) wręcz przeciwnie. Przez większość czasu ten album brzmi niczym ten olbrzymi, technologiczno-muzyczny potwór, soundtrack do ostatecznego Terminatora, w którym wszystko bierze chuj i maszyny wygrywają rozłupując czaszki ostatnim białkowcom. W każdym kolejnym utworze wyczuwalne jest napięcie, jakby zdarzenia w końcu prowadziły do punktu kulminacyjnego, który nie następuje, bo tutaj ważniejsza jest droga niż cel. Ale w tej mechanicznej tkance czasami można odgrzebać znajome kolory – a to rytmikę Meshuggah w Disgust(um mobile), a to niemal nu-metalowy groove w The End of Every World, a to nieco deathcore w Hide. I łatwiej mi chyba zrozumieć Kontagion właśnie w takich momentach, kiedy przemawiają do mnie jakąś znajomą kliszą. To chyba nie świadczy o mnie najlepiej.

Bardzo specyficzne działanie mają na Kontagion partie wokalne. Nie prowadzą słuchacza bynajmniej przez ten park maszynowy, co to, to nie. Raczej co jakiś czas pokrzykują na niego, odzywają się zwodniczo, kiedy ten zagubi się na złomowisku. Chyba ani przez moment trwania płyty nie słyszymy ich w czystej postaci, zawsze są zmodyfikowane, przykryte, zmanipulowane. To zresztą o tyle ciekawy zabieg, że w jednym z utworów Kontagion odzywa się do słuchacza po polsku, ale zapewne chwilę temu zajmie, żeby się pokapować. Dzięki temu jednak wokale dobudowują charakteru osobliwego soundtracku, filmowego malowania dźwiękiem, jakie bydgoszczanie zafundowali odważnym na swoim trzecim wydawnictwie. No i proszę – wada i zaleta jednocześnie.

Im dłużej słucham Kontagion, im więcej skupienia poświęcam temu albumowi, tym większe wrażenie na mnie robi. To, co przy pobieżnej lekturze wydaje się niestrawne, po bliższym przyjrzeniu się okazuje się zabiegiem zasadnym, potrzebnym i odkrywczym. Jeśli zatem chcecie sięgnąć po ten album, bo liczycie, że jakiś fajny moment was przykuje na dłużej albo że po prostu puścicie ją sobie wieczorkiem i będzie sympatycznie – sorki, mam dla was złe wieści. Znudzicie się, zmęczycie, album przeleci, zleje się w jeden wielki odhumanizowany hałas. Ale jeśli jesteście gotowi oddać temu albumowi niecałe 50 minut swojego czasu, skupić się na nim, posłuchać aktywnie – możecie się bardzo zaskoczyć. Zdecydowanie nie jest to album dla ortodoksów, ale raczej dla wielbicieli ekstremy z otwartymi głowami.

8/10

 

Śledź Kontagion na Facebooku

 

nmtr
Latest posts by nmtr (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , .