Minetaur – „Power Tools” (2019)

Niektóre zespoły tak po prostu mają, że ich celem jest zapewnienie rozrywki. Na sali prób ich członkowie mogą między sobą rozmawiać o jakichś wyższych artystycznych i społecznych celach, ale takie rzeczy naprawdę giną gdzieś, jeśli efekt pracy jest taki jak Power Tools Minetaur. Nie zrozumcie mnie źle – to nijak nie jest wada. Ta płyta to pięć numerów czystej metalowej frajdy i tak naprawdę nie sądzę, żeby zespół podczas komponowania myślał o czymś innym, niż tylko o spędzaniu dobrego czasu przy muzyce.

Nie wiem czemu na polskiej scenie Minetaur jest traktowany troszkę wyjątkowo – w sumie mamy tu muzykę z pogranicza groove/thrash metalu, trochę takich w Polsce było, ale to właśnie Minetaur zyskuje z wolna nalepkę tego fajnego. Może to przez tę nazwę rodem z gimnazjum? Może przez te wrzutki z americany tu i tam, które dodają luzackości? A może właśnie przez to ogólne niezbyt spięte nastawienie, które jednocześnie nie przeszkadza załodze robić porządnej muzyki? Pewnie przez wszystko po trochu. I taką właśnie zupę złożoną z tych wszystkich elementów znajdziecie także na Power Tools, która to wydaje się bardzo reprezentatywnym obrazem tego, czym Minetaur obecnie są.

Power Tools działa. Dziwię się mieszanym recenzjom, które ten album zbiera. Zrzucam je trochę na karb wiecznej zbytniej sztywności panującej w niektórych zakamarkach środowiska. Dla mnie Power Tools to niecałe 20 minut fajnie napisanego metalu, który trzyma się zgrabnie środka – potrafi być agresywny, ale nigdy nie zapuszcza się w zbyt dalekie rejony ekstremy, potrafi być luzacki, ale nie popada w przesadę, potrafi być chwytliwy, ale nie liczcie na listy przebojów. Wraz z małym przetasowaniem w składzie (witamy na pokładzie gardłowego Kosę, znanego m.in. Black Mad Lice i Leshy) Minetaur oddalił się od klasycznych southern metalowych wstawek. Załoga znalazła dla nich ciekawe zastępstwo w postaci wspomnianych gitarowych melodyjek a’la americana w kilku miejscach, ale potrafi się też bez nich obyć. Muzyka w dalszym ciągu bazuje na riffie i rytmie, te pierwsze bywają niezbyt skomplikowane, te drugie z kolei mają przede wszystkim robić zamęt pod sceną (ale też uczciwie dodajmy, że i jedno, i drugie wypada na nowej EP-ce o wiele ciekawiej niż na poprzednim longplayu Gravel Pit). Stąd sporo rwanych melodyjek, podwójnych stóp i nieoczekiwanego grania pauzą. Przez płytę prowadzi nas jednak Kosa, który jest bardzo dobrym wokalistą i nie boi się korzystać z pełnej gamy swoich umiejętności. Dzięki jego postawie na Power Tools trudno jest z początku dostrzec jaką specyficzną robotę robią gitary, jak bardzo uciekają od groove metalowego kanonu – obczajcie tylko co się dzieje w drugiej części Night Ride, ale kiedy już nacieszycie się albumem pozwólcie sobie jeszcze posłuchać co się dzieje pod sporem w innych numerach. Szkoda tylko, że tego kombinowania nie ma jeszcze więcej. A może to dopiero rozgrzewka Minetaura?

Power Tools to bardzo rzetelny metal. Jest w nim dużo imprezy, na koncertach bez dwóch zdań będzie zamieszanie zarówno pod sceną, jak i na backstage. Ale to też materiał z premedytacją stworzony w taki, a nie inny sposób, przez muzyków, którzy mają wyznaczony cel. Niestety zdecydowana większość z zespołów, które chciały w jakiś ciekawy sposób potraktować te szalenie jakiś czas temu modne southernowe klimaty popadła w śmieszność i można je obecnie podawać jako przykład klasycznego krindżu. Minetaur mają jednak na siebie jakiś pomysł i nie trzymają się na siłę utartych ścieżek, więc w tej chwili trzymają się od tej przaśności z dala. Trzymam kciuki za ciąg dalszy.

8/10

 

nmtr
Latest posts by nmtr (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , .