Mùlk – „I” (2019)

Miejsce, w które prowadzą Panowie z debiutującego właśnie składu Mùlk, to pustkowie nad jeziorem, tuż za dudniącym miastem. To ten kawałek cichej plaży za jazgotliwym zlotem rodzin z dziećmi, albo zimne przestrzenie w górach, gdzieś obok turystycznego, często uczęszczanego szlaku. Świeży, pachnący alternatywą album I to dobrze skrojone piosenki, które ze swoją przebojowością powinny okazać się komercyjnym sukcesem, ale w opozycji do wszystkiego, co trendy, jazzy i cool na polskim poletku muzyki popularnej, obok. Z jednej strony pomysłowo i zadziornie, lirycznie z polotem i napięciem, które utrzymuje się od początku do końca, z drugiej bardzo po polsku, z echami wszystkiego, co znane, ale bez konkretnego źródła, i z brzmieniem na poziomie światowym. Nie słucham muzyki z radia. Nie lubię teledysków z telewizora. Nie znoszę list przebojów. Nie wymienię ulubionych, influencerskich portali internetowych stricte ukierunkowanych na muzykę nową, nieszablonową. Jak piszą Panowie Mùlk na swoim fanpejdżu, cytując Zappę, „pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze„. Pokusiłam się jednak o parę słów, bo nie tego się po I spodziewałam i to jest właśnie najlepsze w całym tym bałaganie. Debiut Mùlk warto zarejestrować, teraz, obok.

Mùlk to wynik fajnego przetasowania na trójmiejskiej scenie muzycznej i przede wszystkim solidne podstawy całego przedsięwzięcia. Skład zespołu tworzą zaprzyjaźnieni muzycy z fundamentem Moose the Tramp. Ciekawostką może być fakt, że perkusista Łukasz „Kuman” Kumański ponownie spotyka się Piotrem „Bolo” Gibnerem, z którym pracował przecież w genialnej Proghmie-C (wywiad do poczytania tu) lata temu, zanim Gibner zdecydował o zaprzestaniu romansów z muzyką tak zwaną ciężką. Kuman oprócz czarów na perkusji i aranżów zajął się również produkcją, dodatkowo o miksy i mastering zadbał Adam Toczko, klimat do czerwoności podkręcił wokalnie Bolo, a instrumentalnie fantastyczni goście krążka I.  A na przykład w utworze Huk, jednym z bardziej dynamicznych i porywających, na saksofonie wjeżdża jak rycerz na koniu Michał Jan Ciesielski (Quantum Trio), a towarzyszy mu wiernie giermek Weno Winter (Sautrus) na harmonijce. A w singlowym Milion gościnnie na trąbce udziela się Dawid Lipka i na gitarze Marcin Gałązka (Tymon & The Transistors). Rzeczony utwór warto skonfrontować zresztą z obrazem (poniżej), mam na myśli rewelacyjny czarno-biały klip, który opracował Bartosz Hervy (blindead). Zaś jeśli linia melodyczna z czymś ma się kojarzyć, to inklinacje wiodą do… czołówki „Janosika„. Nie kłamię, tak było. Mało tego, tekst jest przejmujący, mnie osobiście głęboko dotykający, wyśpiewany cholernie emocjonalnie, momentami niemal histerycznie. Ta maniera wokalna Gibnera przekonała mnie dopiero przy odsłuchu całej płyty, bowiem po prezentacji numeru Bies, który ukazał się rok temu jako singiel zapowiadający, zastanawiałam się, czy w takiej stylistyce nie będzie przeszarżowania. Bezpodstawnie. Zróżnicowanie oczywiście się pojawia, a nawet nerwy. Cudownie denerwuje i wzrusza Fallin’, anglojęzyczna ballada z pięknym, „madrugadowym” sznytem. Jeszcze gorzej z emocjami przy Trolltundze, z którym miałam problem – po kij ten dziwny vocoder w zwrotce, co to za tekst (chcę być twoją Trolltungą, tungą, tungą), do tego pozornie prosta melodia, bluesowe zacięcie, a potem śpiewam pod nosem cały refren i okazuje się, że wszystko się ze sobą zgadza. Dajcie spokój, Panowie. Tu nie jest prosto, trzeba pomyśleć, przyjrzeć się całości. Na zamknięcie albumu jeszcze jedna niespodzianka, cover Neny 99 Luftballons, którego nie chciałam lubić tak jak oryginału, ale ostatecznie nie udało się przez posępny klimat i znów brzmienie, którego – mówiąc językiem młodzieżowym – tylko dzban nie doceni.

Dużo tu dobrego, pomysłowo skleconego i spójnego. Nie wszystko od razu musi się podobać, nie wszystko od razu zaskoczy. Ani to country, ani blues, ani folk – może wszystko razem w dobrych proporcjach. Może gdzieś słychać ślady popowej rytmiki, może w kliku miejscach rockowy szpon (pazura brak, sorry, nie ten kaliber na szczęście), ale na pewno czuć melancholijny i mocny w wymowie przekaz, szczególnie dzięki szczegółowemu dopracowaniu i emocjom wypełniającym każdą kompozycję. Złoty środek w tym ambarasie został moim zdaniem osiągnięty. To są niby ładne, zgrabne piosenki, jednak niosą treść i muzyczną, i liryczną, których wcale nie tak łatwo doświadczyć, szczególnie dziś, w zalewie nowości. Nie mogę i nieszczególnie chcę umiejscawiać Mùlk koło znanych kolegów z rodzimej wytwórni Mystic Production, pod skrzydłami której ukazała się płyta I. Ja sobie usiądę trochę dalej z Panami z Mùlk i pomącę z nimi wodę. Niech mieszają. W tym miejscu na pustkowiu, obok. 

Ocena: 9/10

Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 14 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , .