Wo Fat – „Midnight Cometh” (2016)

And the riffian slays. To zdanie zna chyba każdy, kto słucha szeroko pojętego stoner rocka. Kapeli nikomu przedstawiać nie trzeba. Wo Fat , bo oczywiście o nich mowa od ponad dziesięciu lat uszczęśliwiają fanów swoją muzyką. I śmiało można powiedzieć, że można ich nazwać wyznawcami riffu. Ten jest w ich twórczości najważniejszy i na nim budują swoje kawałki. Riff ma wyznaczać kierunek i sprawiać, aby ludzie na koncertach wpadali w euforie i czysty obłęd.

Początków ich grania można szukać w 2006 r. kiedy wydali The Gathering Dark, ale to nie ten album okrył ich chwałą a drugi Psychedelonaut w 2009 r. Tam bowiem pod numerem drugim był ich największy hit Enter The Riffian. Mamy 2016 rok i co u nich słychać? Po drodze były 3 płyty, z których najbardziej podobała mi się przedostatnia The Conjuring z 2014 r. Teraz przed sobą mam ich najnowsze dziecko, nazwane dość tajemniczo – Midnight Cometh.

Mimo szczerych chęci, niestety muszę wylać kubeł zimnej wody. Do albumu podchodziłem kilka razy i mogę powiedzieć jedna rzecz na samym początku-jest cholernie przewidywalny. Ktoś z was może mi zarzucić, że się czepiam, bo sam gatunek w sobie zjadł już dawno swój ogon. Jednak mimo wszystko oczekiwałem czegoś więcej.

Brzmieniowo album jest kalką swojego poprzednika. Gitarowe dźwięki są dokładnie tak samo nagrane. Nałożony fuzz w ciężko bluesowym sosie. A co do wokalu uważam, że jest wyjątkowo niechlujny tym razem. Mimo że Kent Stump miał już taką manierę w śpiewaniu od dłuższego czasu. No i tekstowo znowu pojawiają się powtórki. Przykładem jest Riffborn, który znowu nas namawia do czczenia riffu. Utwór ten był pilotem zapowiadającym płytę. Typowy singiel bez większego rozpisywania się na jego temat.

Oczywiście nie tylko same złe rzeczy nas spotykają słuchając Midnight Cometh. Dwa utwory to czysta dobroć i chciałbym, aby cała płyta tak płynęła, jak Of Smoke And Fog i Nightcomer. Ten drugi to ewidentny hołd dla jednego zespołu z Birmingham, oczywiście mowa o Black Sabbath. Podobieństwo jest bardzo duże i słychać dość mocną inspirację przy tworzeniu tego numeru. Jestem przekonany, że świetnie da sobie radę w wersji koncertowej. Warto dodać, że Wo Fat to zespół bardzo lubiący odgrywać swoją muzę na żywo.

Jest jedna rzecz, która pochwale bardzo. Okładka moim zdaniem robi wrażenie i barwa kolorów przyciąga niesamowicie. Szkoda tylko, że panowie z Dallas nie wzbogacili swojej muzyki i skopiowali swoje dotychczasowe utwory. Jednak prawda jest taka, że przy obecnej scenie stoner rockowej fani i tak kupią ten album i będą chodzić na ich koncerty. Być może utwory z tej płyty będą lepiej brzmiały na żywo i rozbudzą, a nie zanudzą.

Ocena 5/10

Rafał Morsztyn
Latest posts by Rafał Morsztyn (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , .