Alastor Sanguinary Embryo – „For Satan and the Ruin of the Divine” (2015)

Black Metal umiłowałem sobie ponad życie. Nadrzędnie zaś lubię te z kapel, które wykonują ten sort muzyczny nie z przyzwyczajenia i w związku z owczym pędem za wszystkimi innymi zespołami z dzielni, miasta i kraju. Najbardziej na tym świecie lubię tych muzyków, którzy growlują z miejsca, z którego tego typu głosu w życiu bym się nie spodziewał.

Kostaryka to „kraik” wielkości Słowacji, z populacją na poziomie Norwegii. Niemniej znalazło się tam pięciu gringo, którzy postanowili dorzucić swoje trzy grosze do dyskusji na temat walki dobra ze złem. I choć do wydanej przez Satanath Records płyty podszedłem z pewną dozą niedowierzania i lekkim lekceważeniem, postanowiłem zmierzyć się z jej zawartością.

Szydło wyszło z worka bardzo szybko. Solidna godzina bardzo solidnej muzyki już podczas pierwszego kawałka kazała mi stwierdzić, że do tej produkcji należy podejść ze znacznie większym szacunkiem.

Już od początku pierwszego kawałka jest kąśliwie, jad kipi z głośników, a złość i furia wylewa się z odtwarzacza. Perkusja działa z prędkością silnika Hondy CBR. Wokal to growl czystej próby niczym dźwięk z sześciolitrowego HEMI, a gitary choć riffów używają prostych, to sypią nimi niczym wydech Lambo iskrami. Niemniej jednak o dziwo cała ta nawałnica dźwięków, pozorny chaos instrumentów i tornado pomysłów składa się w niezmiernie harmonijną i do szpiku czarną całość. Wszystko idealnie do siebie pasuje, wszystko współgra i to w tak niespotykany sposób, że nie sposób pomylić Alastor Sanguinary Embryo z jakimkolwiek innym zespołem grającym czarny metal. Nie wiem na czym polega fenomen ich wielobarwności, bo na pozór grają tak, jak tysiące innych. A jednak jest zupełnie niecodziennie. Szczyptę symfoniki i klawiszowego spokoju wprowadzają dopiero utwory Immolate the Bethlehem Son i trzy części Black Dysangelion. I co? I pięknie się te kawałki wpisują w album. Nadają mu nieco różnorodności, dają odetchnąć od tej, prawie godzinnej,  dźwiękowej kakofonii. A jednocześnie nic a nic nie zmieniają klimatu płyty. Album kończy utwór najmniej ciekawy, ale jest to chyba jedyny słabszy element w całej tej czarnej jak smoła układance.

Alastor Sanguinary Embryo, choć nazwę ma do wymówienia trudną, wart jest zapamiętania z dwóch co najmniej powodów. Po pierwsze, jest to jeden z bardzo nielicznych przedstawicieli black metalu kostarykańskiego. A po drugie – i pewnie nawet ważniejsze – jest to kawał naprawdę świetnego materiału, którego nie powstydziłby się żaden z uznanych światowych zespołów. Panowie, muchas gracias!

Ocena 8,5/10,0. 

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , .