Mag, Dola – Toruń (04.10.2020)

Praktyka przedkoncertowa każe zwyczajowo sprawdzać kapele, których występy zamierza się obejrzeć. Szybki research w sieci, posłuchanie muzyki, w skrajnych przypadkach odnalezienie tourowej setlisty i zapoznanie się z przewidywanym materiałem (w końcu inżynier Mamoń i te sprawy). Zdarza się jednak, że warto od tej zasady odstąpić i uderzyć na koncert w stanie błogosławionej niewiedzy – wtedy na ocenę muzyki dużo bardziej wpływa pierwsze wrażenie, czynnik niepowtarzalności, spontanicznej atmosfery i wygenerowanej energii.

Wspominam o tym, bo właśnie tak zaczęła się moja przygoda z zespołem MAG (który po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć w zeszłym roku, jeszcze przed premierą ich debiutanckiej płyty) i tak tym razem postanowiłem podejść do koncertu grupy Dola, która od czasu premiery imiennego albumu zdążyła już narobić wokół siebie sporo szumu.

Powracająca po covid-owej zawierusze z (na razie nieśmiałymi) próbami realizacji imprez, Piranha Music zdecydowała się zorganizować w toruńskim NRD przesunięte z pierwszej połowy roku release party debiutów obu kapel. Tematu pominąć oczywiście nie mogłem, w końcu był to dla mnie pretekst do wzięcia udziału w pierwszych od lutego baletach koncertowych. Na miejscu przekonałem się, że tęskniących za sztukami jest dużo więcej, bo w klubie zameldował się komplet dopuszczalnej liczby słuchaczy.

O ile wiedziałem czego mogę spodziewać się po MAGu, Dola pozostawała dla mnie 100-procentową enigmą. O wydanej w lutym płycie nasłuchałem się wprawdzie sporo dobrego, sam zrezygnowałem jednak z jej poznawania, pozostawiając sobie komfort oceny wszystkich ochów i achów w konfrontacji bezpośredniej.

Jednak od początku – pierwsi na scenie NRD rozgościli się w niedzielny wieczór adepci magii, tradycyjnie ubrani w szaty i nakrycia głowy, skąpani w scenicznej mgle i diabelnie ciężkich doom metalowych dźwiękach. Czarodzieje naprawdę potrafią w odpowiednich warunkach (mała, surowa sala koncertowa, chłód i półmrok) wyczarować atmosferę, w której można bez trudu utonąć. Muzycznie i wykonawczo zostało rozdane (nawet mimo drobnych potknięć technicznych) i nawet te stroje, które na pierwszy rzut oka sprawdziłyby się lepiej w pobliskim Baju Pomorskim, robią tu swoją robotę. Co prawda dorzuciłbym im jeszcze na scenę kadzidła, świece i znane z okładki debiutu czaszki, by nastrój pieczary czarnoksiężnika spotęgować, jednak nawet bez ich udziału koncert dowiódł, że magia to potęga, a jej uczniowie zasługują na baczną uwagę.

 

Nie minął piwny kwadrans, kiedy scenę toruńskiego klubu przejęli muzycy Dola. Już sam wizerunek zespołu zapowiadał ciekawe ekscesy (basista z twarzą związaną kapturem, gitarzysta w masce niedbale wyciosanej z drewnianego pnia), jednak nawet tak fantazyjny ekwipunek, choćby w części nie przygotował mnie na to, co ci goście zamierzali wyzwolić.

Konia z rzędem temu, kto wyczerpująco skataloguje to, co Dola gra. Jest tam absolutnie wszystko – od post metalu, sludge’u i doomu, przez drony, blackową surowiznę i wycieczki w stronę plemiennych zaśpiewów, aż po stonowany post rock i jazzowe improwizacje. Zadziwia przy tym łatwość, z jaką zespół tym wszystkim żongluje, wzajemnie przeplata i spaja w całość. Samemu koncertowi bliżej było zresztą do zaimprowizowanego performance’u, niż zaplanowanego i z góry zaaranżowanego występu – sztuce towarzyszyły spontaniczność, żywiołowe zachowanie muzyków, szczere emocje, niekontrolowany chaos i dzika energia. I chociaż od natężenia dźwięków szkliwo popękało mi na wszystkich zębach, całą drogę powrotną z toruńskiej starówki uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Przekonanie się, czy Dola była w stanie choć w części zamknąć zbliżone emocje na studyjnym krążku, jeszcze przede mną. Na tę chwilę chyba nawet nie chcę tego sprawdzać, pozwalając sobie pozostać pod wrażeniem wczorajszego koncertu ciut dłużej.

 

Tradycyjne pochwały za pracę u podstaw wędrują do Piranha Music (promocja muzyki w takim mieście jak Toruń, to jednak ciężki kawałek chleba). W dodatku, z uwagi na reżim sanitarny, gig od strony organizacyjnej był zadaniem jeszcze trudniejszym (oświadczenia na wejściach, pilnowanie zasad, maseczek, odstępów), dopięty został jednak na 5+. Przyznać trzeba, że godnie też prezentował się katalog albumów dostępnych w merchu, który i wam gorąco polecam sprawdzić.

Na koniec apel, choć jestem pewny, że przekonuję przekonanych – zachowując zasady bezpieczeństwa, chodźcie na powracające koncerty. Pomożemy tym zarówno organizatorom, jak i samym sobie.

Autorką zdjęć jest Julia Marszewska.

Synu
(Visited 48 times, 1 visits today)
This entry was posted in Relacje. Bookmark the permalink.