Bartek Koziczyński – „Pearl Jam. Kontra” (2018)

Bartka Koziczyńskiego, autora Kontry, nie trzeba przedstawiać miłośnikom rockowej muzyki, ale niechże stanie się zadość formalnościom: dziennikarz Polskiego Radia, który od dziesięcioleci (jak to brzmi!) pochyla się w Teraz Rocku (a wcześniej w Tylko Rocku) nad muzyką tuzów gitarowego grania – zwłaszcza tych, którzy odcisnęli swoje piętno na latach 90. Na swoim koncie ma setki artykułów i recenzji, jak również dobrze przyjęte książki o System Of A Down, Tool i Red Hot Chilli Peppers, zespołach równie istotnych dla światowej sceny, co Pearl Jam. To tak pokrótce. Nie było zatem lepszego kandydata do ponownego zmierzenia się z tematem. Wcześniej mogliśmy przeczytać choćby Roślinę Małgorzaty Taklińskiej, a że od tamtej publikacji wiele wody w Wiśle upłynęło, a widoki z wieży Space Needle, symbolu Seattle, zdążyły się pozmieniać, więc pora na odświeżenie wieści z obozu Pearl Jam zdaje się idealna, zwłaszcza w kontekście niedawnego krakowskiego koncertu.

Koziczyński nie gmatwa się zbytnio w sprawy nieistotne, odcinając od swojej książki niepotrzebne wątki. Nie znajdziecie w Kontrze kulisów rodzinnych wypadów na krajoznawcze wycieczki, problemów z kochankami i obyczajowych skandali – całość skupia się przede wszystkim na rockowym cyrku, co dla większości będzie zaletą, dla nielicznych może stanowić wadę. Nie oznacza to oczywiście, że autor nie zahacza o tematy polityczne, społeczne czy sportowe (wiadomo, Eddie Vedder jest wielkim fanem Cubsów), które zespół ochoczo od początku swej działalności podejmuje, wykazując się wrażliwością i zaangażowaniem. Często też światła reflektorów kierują się na poszczególnych muzyków, ukazując ich początki, muzyczne źródła, solowe projekty, zmagania z własnymi słabościami. Nigdy jednak Pearl Jam nie schodzi w Kontrze na plan dalszy, co należy wskazać jako zaletę.

Bardzo chciałbym też pochwalić autora za kilka kwestii. Po pierwsze za to, że z polotem, nerwem i znawstwem odmalował początki grunge’owej sceny ze Seattle oraz jej drogi na rockowy Parnas – oczywiście na ile główny wątek i objętość pierwszych rozdziałów pozwoliły. W tym kontekście przewijają się tutaj takie nazwy jak Green River, Malfunkshun, Soundgarden, Temple Of The Dog i oczywiście Mother Love Bone, z którego składu Pearl Jam w końcu wyrósł. Początki były trudne, szalone, wiele rzeczy działo się spontanicznie, a przypadek odegrał tu niemałą rolę, co Koziczyński doskonale obrazuje. W bardzo lapidarny i obrazowy sposób autor analizuje, dlaczego właśnie w Seattle doszło do inspirującego miksu zgrzytliwych punkowych inspiracji i ciężkich metalowych wpływów: Bywalcy ówczesnych koncertów w Seattle wspominali, że punkowcy z metalowcami nie brali się za łby, jak w innych miastach, bo… A) towarzystwo było zbyt nieliczne B) znajdowało się pod wpływem specyfiku MDA, o działaniu zbliżonym do ecstasy.

Po drugie, zagłębiając się w dyskografię zespołu, Koziczyński unika męczącego zwyczaju, jaki przybiera wielu dziennikarzy muzycznych, a mianowicie natrętnego przeforsowania własnej opinii o konkretnych wydawnictwach. Owszem, pojawiają się subiektywne opinie, ale w Kontrze przede wszystkim nacisk jest kładziony na wypowiedzi muzyków z danego okresu i nakreślenie pewnego sytuacyjnego kontekstu, który towarzyszył nagrywaniu i wydawaniu kolejnych albumów. Na koniec książki dodana jest szczegółowa dyskografia, obejmująca nie tylko studyjne płyty grupy, koncertówki, kompilacje i single, ale też solowe projekty członków Pearl Jam oraz grup, w których się udzielali – dzięki temu czytelnik zyskuje znakomite kompendium wiedzy i przyczynek do tego, by lepiej poznać klasyczną scenę Seattle oraz mniej znane nagrania związanych z nią muzyków.

Po trzecie zaś – a to być może, przynajmniej moim subiektywnym zdaniem, najważniejsze – książka doskonale oddaje emocje związane z koncertami grupy. Pearl Jam jest wszak zespołem wybitnie scenicznym, który nie przywiązuje się do ścisłej setlisty, często reaguje na bieżąco na zapotrzebowanie, wdaje się w dyskusję (dosłownie i w przenośni) z fanami. Szczególnie dużo uwagi poświęcono wizytom zespołu w naszym kraju. I każdy z tych pamiętnych występów został nakreślony z rozmachem, z oddaniem ówczesnych realiów, nastrojów, chemii pomiędzy zespołem a uczestnikami rockowego spektaklu – w przeciągu dwóch dziesięcioleci zmieniał się bowiem i Pearl Jam, i jego odbiorcy i Polska.

Jak bardzo zespół potrafił indywidualnie i nieszablonowo podchodzić do koncertów, niech świadczy fakt zapalenia świec na scenie podczas pierwszej wizyty w Polsce, gdy grali 1 listopada i przejęli się faktem, że święto to jest traktowane w naszym kraju z czcią. Albo ten niepowtarzalny występ ze Spodka, kiedy grupa, po odwołanym występie w Budapeszcie, zagrała drugi dzień z rzędu przed mniej liczną publicznością, a który Mike McCready tak wspominał: (…) nie staraliśmy się zagrać czegoś wielkiego, tylko wrzuciliśmy garść różnych kawałków. Eddie jest bardzo świadomy miejsc, w których gramy. Przyjeżdża do nich wcześniej, łapie wibracje, i z tego, co widziałem, rozpisuje repertuar w zależności od swoich odczuć na temat danej miejscówki. Tamtego wieczoru mógł po prostu ot tak puścić to na żywioł. Na zasadzie: „Spróbujmy czegoś innego”. I było to cholernie fajne!

Lektura Kontry jest zwyczajnie fajna, a dla wielu będzie nawet cholernie fajna. Narracja jest wartka, czytelnik nie jest przytłoczony ilością szczegółów, a polska perspektywa, z której możemy przyjrzeć się zjawisku pod nazwą Pearl Jam, wydaje się szczególnie atrakcyjna. Ale ostrzegam też osoby, które nie są zainteresowane tematem wybitnie i wolą publikacje skupiające się na bardziej zakulisowych treściach – tu muzyka jest najważniejsza. Tę biografię zespołu czytać się będzie lepiej, gdy zna się już twórczość obiektu zainteresowania.

Wydawnictwo In Rock na Facebooku

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , , , , , , , .