Nagranie fenomenalnego albumu ma zawsze jedną wadę – trudno potem przeskoczyć własnoręcznie ustawioną poprzeczkę. W takiej sytuacji znajduje się moim zdaniem Cult of Luna. Wydali świetny Veritkal, który jest dla mnie jedną z najważniejszych płyt w post-metalu. Udowodnili kolejny raz, że w tym gatunku można zrobić coś ciekawego bez nadmiernego udziwniania. Tylko… Co dalej? Zespół w takiej sytuacji może kontynuować do porzygu sprawdzoną formułę, albo kolejny raz spróbować zrobić coś oryginalnego nawet za cenę porażki. Może też odwlec w czasie nagrywanie nowego albumu, zaprosić do współpracy znanego muzyka i wydać coś po drodze, aby fani nie zapomnieli o istnieniu zespołu.
Wydaje mi się, że Cult of Luna na Mariner wykorzystali po trochu każdą z tych możliwości.
Cult of Luna to szwedzki zespół muzyczny wykonujący atmosferyczny i niezwykle obrazowy post-metal. Zaliczani są do panteonu najlepszych zespołów tego gatunku, co zresztą moim zdaniem jest kompletnie uzasadnione, gdy posłucha się takich albumów jak Somewhere Along the Highway, Eternal Kingdom czy wspomniany wcześniej Vertikal.
Julie Christmas to amerykańska wokalistka, którą możecie znać z takich zespołów jak noise rockowy Made Out of Babies czy post-metalowy Battle of Mice. Jej cechą wyróżniającą jest oryginalny wokal i interesujące rozwiązania muzyczne, które są na tyle charakterystyczne, że praktycznie od razu można powiedzieć „To śpiewa Julie”.
Mariner jako odgrzewany kotlet
Powiem szczerze, że moją główną obawą było, że Cult of Luna pójdą po linii najmniejszego oporu. Wezmą kilka riffów, które w zasadzie już słyszeliśmy, dodadzą do tego jeden nowy element (w tym wypadku wokal Julie) i sprzedadzą jako coś świeżego. Może nie powinienem zaczynać tej recenzji od zarzutów, bo to jednak dobra płyta, ale Mariner w wielu momentach to tak naprawdę Vertikal III. Słuchając tego albumu doświadcza się nie tyle déjà vu, co poczucia jakby muzycy kopiowali samych siebie. Atmosferyczna partia z The Wreck Of S.S Needle, rytmiczne motywy i rozwiązania z Cygnus – naprawdę już to słyszeliśmy i nie ma potrzeby jeszcze raz tego wałkować. Zbytnie podobieństwo do wcześniejszych albumów i asekuracyjne rozwiązania są moimi głównymi zarzutami wobec tej płyty. Przeszkadza trochę też to, że choć tematem spajającym ten album miał byś kosmos, to nie znajduje on moim zdaniem praktycznie jakiegokolwiek odzwierciedlenia w samych utworach. Słucham sobie mniej lub bardziej udanych kawałków i nie wyobrażam sobie niczego w trakcie. Taka sytuacja nie byłaby to pomyślenia przy poprzednich albumach Cult of Luna, na których muzyka była niezwykle obrazowa.
Mariner jako poszukiwanie nowej drogi
Pomimo tego, co napisałem powyżej, trzeba przyznać, że jest kilka momentów, w których Cult of Luna starają się zrobić coś nowego – czy to stosując nietypowe dla siebie rozwiązania czy eksperymentując z konwencją. Szczególnie słychać to w tych momentach, gdy Julie Christmas dochodzi do głosu – jak w kawałku Chevron, który nie brzmi jak „kolejny typowy wałek od Cult of Luna” i jest naprawdę fenomenalnym utworem. Innym, choć zdecydowanie mniej udanym przykładem jest kawałek Approaching Transistion, który brzmi jak próba zrobienia coveru Radiohead przez post-metalowców – utwór jest trochę nudny i zdecydowanie za długi, ale hej – ważne, że eksperymentują i starają się spróbować coś nowego. Nikt nie mówił, że za każdym razem musi się udać.
Mariner jako realizacja postulatu „Chrzanić co ludzie powiedzą, po prostu nagrajmy coś razem”
Niektórzy z was zauważyli już zapewne, że zdecydowanie zbyt dużo miejsca w tej recenzji poświęcam części muzyki za którą odpowiedzialni są goście z Cult of Luna. Ten akapit przeznaczę na omówienie wkładu Julie. Pani Christmas jest jedną z tych wokalistek, które mają na tyle specyficzną barwę głosu i formę ekspresji, że można ją albo polubić albo nie móc wcale tego słuchać. Jak kojarzycie Björk albo Jenny Hval, to wiecie o czym mówię. Podobnie sytuacja wygląda na Mariner – jestem pewien, że znajdą się osoby, które z miejsca odrzuci wokal Julie i nie będą w stanie docenić tej płyty. Jeśli mam być szczery, to i ja potrzebowałem kilku odsłuchów, aby móc zaakceptować niektóre rozwiązania. Jedno jednak jest pewne – bez wkładu pani Christmas ten album byłby co najwyżej przeciętny. Nawet w tych słabszych, czy przewidywalnych fragmentach, to właśnie ona wprowadza tu świeżość i nieoczywistość. Śpiewa w momentach, w których normalnie w Cult of Luna się nie śpiewa. Korzysta z ekspresji, którą trudno spotkać w muzyce szwedzkiego zespołu. Żałuję jedynie, że całość można w sumie sprowadzić do „Julie Christmas śpiewa do muzyki Cult of Luna” i w większości kawałków słychać, że muzycy zamiast tworzyć nową jakość, korzystają ze znanych dla siebie form muzycznych.
Strasznie czepiam się tego albumu. Może dlatego, że spodziewałem się płyty, której będę mógł szczerze wystawić 10/10, a dostałem „jedynie” dobry album. Z jednej strony to Vertikal III, z drugiej coś nowego, na pewno jednak niezły album , a na pewno niezła płyta mająca umilić oczekiwanie na pełnoprawne wydawnictwo Cult of Luna czy Julie Christmas. Pełnoprawne, bo pomimo wszystkich fajnych momentów Mariner postrzegam raczej jako jednorazowy skok w bok artystów niż album, który mógłby popchnąć twórczość któregokolwiek z nich do przodu.
Ocena: 7/10
Autorem jest Naird (Adrian).
Tagi: Adrian, Approaching Transistion, atmospheric, atmospheric metal, Battle of Mice, Björk, Chevron, Cult Of Luna, Cygnus, Eternal Kingdom, Indie Recordings, Jenny Hval, Julie Christmas, kosmos, Made Out of Babies, Mariner, Naird, noise rock, post-metal, Radiohead, Somewhere Along the Highway, The Wreck Of S.S Needle, Vertikal, Vertikal III.