Luck of the Corpse to zdecydowanie jeden z najbardziej zdemoralizowanych albumów w dziejach death/thrash metalu. Muzyka stworzona przez kilku maniaków jeszcze w późnych latach 80. przesiąka brudem i buntem thrashu, jest też jednym z dobrych przykładów ewoluowania death metalu, a także nasiąkania różnymi wpływami, jakie czerpały ówczesne kapele, parające się rzemiosłem muzyki pogrzebowej.
Album powstawał de facto w latach 1986-1989 w towarzystwie takich muzyków, jak King Fowley, Mark Adams, Doug Souther, Les Snyder, Rob Sterzel. Z ciekawostek – jest to pierwszy pełnowymiarowy album wydany przez Relapse Records (zespół opuścił wytwórnię w 2003 roku). W trakcie prac na płytą skład nieoczekiwanie musiał się zmienić – w wyniku wypadku samochodowego 3.03.1988 zginął Sterzel, wraz z nim odszedł brat Douga Steve Souther i inny przyjaciel zespołu Larry Ruscio.
Przejdźmy jednak do albumu i do sedna. Od technicznej strony album Luck of the Corpse jest naprawdę kolokwialnie mówiąc – szybki, słychać tutaj wpływy thrashowych kapel (Slayer) czy łomot rodem z albumów death/grindcorowych (Repulsion, Impetigo). Muzykę na płycie mogę określić jako połączenie dwóch klasycznych gatunków wspomnianego thrashu i death metalu, bardzo łatwo wpada w ucho, nie jest mocno urozmaicona, jednak cmentarny klimat sprawia, że czuć echa zaświatów. Za perkusję i wokal odpowiedzialny jest frontman zespołu – King Folwey. Jego gra jest intensywna, trochę słychać inspiracje punkiem, trochę crossover, co ładnie komponuje się z thrash metalowymi riffami i niskim, grobowym wokalem. Najmocniejsze według mnie utwory z tej płyty, to ultraszybki Haunted Cerebellum, Fading Survival, gdzie słychać idealnie współgrające ze sobą bębny z gitarami, jest kilka ciekawych przejść, z gnijącym, opętanym wokalem, a także zamykający album mocny, grindcorowy Gutwrench.
Płytę wyprodukowano w latach, gdy gatunek death/thrash był nowością, nie jest ona przesadnie zmiksowana, słychać w niej starą szkołę death metalu. Chorobliwe teksty, wydźwięk chaosu i zniszczenia, w jakie wpadają muzycy, to najmocniejsza strona tej płyty. Całość daje moim zdaniem efekt klimatu rodem z horroru; co ciekawe okładka to obraz z filmu Black Sabbath. To także jedna z najsurowszych płyt, jakie kiedykolwiek dane mi było słyszeć. Zdecydowanie polecam ją słuchaczom, którzy gustują w starym Death, Autopsy czy Possessed.
Ocena: 7,5/10
- Evil Reborn – Throne of Insanity (2016) - 8 marca 2017
- Epidemia – Leprocomio (2016) - 7 marca 2017
- Aether – Tale of Fire (2016) - 1 marca 2017
Tagi: 1991, deacased, death metal, luck of the corpse, recenzja, review, usacja.