Dool – „Love Like Blood” (2019)

Rok temu natknąłem się nieco przypadkowo na holenderski zespół Dool, a konkretnie ich pierwszy i póki co jedyny pełnowartościowy album studyjny. Mowa tu o Here Now There Then, które na parę dni zawładnęło moim odtwarzaczem. Dziś wracam do tego krążka przy okazji ukazania się singla Love Like Blood, który ma za zadanie skrócić i umilić nieco oczekiwanie na nowy longplej niderlandzkich doom rockerów.

Założę się, że większość od razu skojarzyła nazwę z jednym z najwybitniejszych utworów w twórczości legendarnego już Killing Joke. Słusznie. Bez wątpienia jest to jeden z ponadczasowych numerów, który obok Eighties pojawił się na rewelacyjnej płycie Night Time w 1985 roku. Oba te kawałki to dziś klasyki, które świetnie oddają ducha epoki. Co ciekawe, zarówno tekst trafnie i zwięźle opisujący dekadę lat osiemdziesiątych, jak i słowa Love Like Blood nie tracą na swojej aktualności i nadal można odnieść je do różnych wątków życia codziennego w XXI wieku. Pojawia się zatem pewien dysonans, bo o ile nie jestem zwolennikiem tworzenia coverów tak legendarnych utworów, to z drugiej strony podanie nieprzeterminowanych tekstów w nowej formie uważam za rzecz wręcz konieczną.

Covery to sprawa dość nieoczywista, jeśli chodzi o ich stylistykę. Bo przecież chyba każdy zespół podczas prób bierze na warsztat znane i lubiane utwory, gdyż jest to świetne ćwiczenie, które pozwala muzykom lepiej się ze sobą zgrać. Gdy jednak na tapecie pojawia się idea wydania swojej aranżacji danego utworu w postaci fizycznej, osobiście oczekuję nie kopiowania jeden do jednego, a raczej odnalezienia nowej wartości i jakości znanej szerokiej publiczności kompozycji. Dool zrobił to prawie idealnie.

Oryginał swoją moc wiodącą zawdzięczał genialnej sekcji rytmicznej – prosty, acz świetnie brzmiący motyw na basie Paula Ravena, w połączeniu z agresywną perkusją Paula Fergusona budowały marszowe tempo utworu. Wierzchnią warstwę tworzyły tam nowofalowe riffy gitarowe Kevina Walkera, a mroczny klimat dopełniał charakterystyczny głos Jaza Colemana, który odpowiedzialny był również za atmosferyczny dźwięk syntezatora, a w końcowej części utworu za basową nutę klasycznego fortepianu, którą można porównać do uderzeń kościelnego dzwona.

Love Like Blood w wykonaniu Holendrów zdecydowanie różni się od pierwowzoru, ale to wiedzą ci, którzy uczestniczyli w koncertach zespołu, podczas których muzycy sięgali po ten właśnie kawałek. Przede wszystkim taneczne, marszowe tempo zostało spowolnione, nadając numerowi bardziej doomowego brzmienia. Muzycy Dool zrezygnowali z siły napędowej basówki, perkusja nie wybija się tu ponad pozostałe instrumenty, jak to miało miejsce u Killing Joke. Wciąż jednak postawiono na mocne gitary, a klasyczne wątki oczywiście pojawiają się tam, gdzie ich miejsce, lecz przybierają one nieco bardziej metalowej stylistyki. Motyw, który pojawia się przed refrenem ociera się nawet o black metal – oj, ciekawie byłoby usłyszeć muzyków Dool, romansujących z tym gatunkiem. Na pochwałę zasługuje znów wokalistka zespołu, która wprowadza w Love Like Blood zupełnie nowego ducha. Choć początkowo byłem nastawiony sceptycznie, to z każdym kolejnym przesłuchaniem dostrzegam, że ten cover wyszedł grupie bardzo dobrze. Koniec końców, trochę na przekór, i tak w moim sercu zawsze pozostanie oryginalna wersja, która zwyczajnie jest nie do podrobienia.

Singiel dopełniają dwa nagrania koncertowe utworów, pochodzących z płyty Here Now There Then, a mianowicie She Goat oraz In Her Darkest Hour. To faktycznie dość dobra rozgrzewka przed nadchodzącym albumem studyjnym, a cover Love Like Blood tylko potwierdza, że Dool nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Kapela jest w formie, więc należy oczekiwać od nich kolejnych świetnych numerów. Oby jak najprędzej.

Ocena: 8/10

Vladymir
(Visited 4 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , .