Eridu – „Lugalbanda”(2019)

Do sprawdzenia debiutu monachijskiego Eridu skłonił mnie ciekawy koncept albumu Lugalbanda. Ta bardziej zaznajomiona z historią bądź też mezopotamską mitologią grupa czytelników pewnie już wie, albo przynajmniej się domyśla – pierwszy album Bawarczyków opowiada historię tytułowego Lugalbandy, króla sumeryjskiego miasta Uruk oraz ojca Gilgamesza. W dołączonej do płyty książeczce znajdziemy krótkie streszczenie historii władcy wraz z rozpiską poszczególnych wydarzeń na utwory, pomyślano nawet nad słowniczkiem najważniejszych nazw własnych, które przewijają się w tekstach, nie zabraknie również fotografii mezopotamskich rzeźb – jak więc widzicie, koncept został przez Eridu dopracowany do najmniejszego szczegółu i już za to należą się zespołowi wielkie brawa. A jak z muzyką?

Pod tym względem Bawarczycy również nie zawodzą. Panowie grają black metal z delikatnym death metalowym zacięciem i muszę przyznać, że ich wałki piekielnie bujają. Za przykład niech posłuży tu rewelacyjny The Siege of Aratta pokazujący różnorodność tego, co Niemcy mogą zaprezentować – zarówno wokalnie, jak i muzycznie. Co ciekawe, stosowanie momentami czystego wokalu wcale nie zabrało nagranym na potrzeby Lugalbandy utworom mocy. W zasadzie trudno jest mi znaleźć na tym krążku jakiś słaby punkt, gdyż niezależnie od tego, czy grają szybko (Emenkar), czy wolniej (Herald of Heaven), to Eridu przez cały czas słucha się świetnie. A najlepiej jest wtedy, kiedy kwintet bezczelnie stawia na groove (jak chociażby w również wspaniałym The Bewitching of Sumer). Pochwalę również brzmienie albumu – nowoczesne, co może nie podobać się purystom, jednak posiadające solidnego kopa.

Do tego wszystkiego dochodzą różne smaczki, takie jak kapanie wody podczas opowiadania (przez moment dosłownie „opowiadania”, gdyż utwór kończy się narracją) o umierającym Lugalbandzie w jaskinii (The Cavern), kobiece głosy w numerze tytułowym czy wojownicze okrzyki żołnierzy w The Siege of Aratta. Rewelacyjnie zbudowany klimat dodatkowo podbija niemożebna umiejętnosć zespołu do malowania mezopotamskich krajobrazów za pomocą wyłącznie dźwięków. Mam tu na myśli chociażby tę jakby „arabską” pracę gitar, na przykład w instrumentalnych Inanna’s Favour oraz Hymn For Utu. Ktoś pomyślał o Nile? Bardzo słusznie – jeśli miałbym do czegoś przyrównać sposób budowania atmosfery i umiejętności mentalnego przeniesienia słuchacza w miejsce i czas opowiadanej historii, to podałbym tu właśnie zespół Karla Sandersa, który przecież również nie ma sobie równych w budowaniu klimatu – tyle, że egipskiego.

Trudno mi sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jakiś album muzyczny znienacka rozłożył mnie na łopatki. Lugalbanda ma wszystko – klimat, dopracowany oraz ciekawy (i przy okazji ciekawie opowiedziany) koncept, znakomitą muzykę, świetne brzmienie. Debiut Eridu na każdym kroku serwuje słuchaczowi jakieś mniejsze lub większe zaskoczenie utrzymując przy tym kosmicznie wysoki poziom. Niemcy mieli dla mnie stanowić kolejną pozycję do odhaczenia z listy, a tymczasem zostaną w mojej pamięci na długo, zaś ich album zbyt prędko nie opuści mojego odtwarzacza. Dlatego też po raz drugi w mojej kvltowej karierze ostateczna ocena może być tylko jedna.

Ocena: 10/10

Eridu na Facebooku

 

Łukasz W.
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , .