Dziś zajmiemy się względnym starociem. Na szczęście nikt nie powiedział, że recenzować można tylko materiał ostatniego rzutu. Dzięki temu mogę opisać tu O joio: drugi pełniak brazylijskiej Facady. Nigdy o nich nie słyszałeś? Nic dziwnego, sam miałem problem ze znalezieniem w guglu informacji na temat tej ekipy. Szczęśliwie nie mamy do czynienia z bezglutenowym hipsterstwem. Mamy do czynienia z prawdziwym grindcorem.
Wydany siedem lat temu (tego nie jestem do końca pewny, bo internet raz twierdzi, że 2010, raz, że 2013. Sugeruję się rocznikiem powtarzającym się w promce) album zawiera czternaście numerów, z czego dwa to covery. Czyli dwadzieścia minut hardego biczowania falami dźwiękowymi. Brazylijczycy, jak przystało na ludzi z południowym temperamentem, grają grindcore z gatunku najszybszych, najdzikszych i najbardziej nieokrzesanych. Materiał dostałem dzięki życzliwości EveryDayHate.
Pierwsza myśl, jaka wpadła mi do głowy po otrząśnięciu się z początkowego szoku, wyglądała mniej więcej tak: „Wow…. ależ to jest grind”. Faktycznie, jest bardzo grind. Bardzo-bardzo, a samego anglicyzmu używam w formie przymiotnika, a nie rzeczownika. Mam nadzieję, że spory procent czytelników kojarzy Assuck. To właśnie taki typ grania, nieustannie gnający do przodu chaos i zniszczenie. Facada jest muzycznym odpowiednikiem szalonego czołgisty, który na ostrym haju wymyślił, że bak napełni napalmem i zasuwa do przodu w dupie mając sterowanie, bo machina każdą dziurę i mur przejedzie. Albo inaczej, blastująca nawałnica perkusji praktycznie nie ustaje, prędkość tremolo sugeruje, że muzycy mają albo wieczną delirkę albo najszczęśliwsze partnerki pod słońcem, wokal zdziera się aż miło, i ogólnie jest wściekle i przyjemnie. Na tyle wściekle, że ktoś mniej obeznany z klimatami grindcore’owymi uzna to za zbyt nieczytelne, chaotyczne i ekstremalne. Sami zdecydujcie, czy to wada, ja tak nie uważam.
Nieustające napierdalańsko dość szybko nudzi, a żeby nie zanudzić Facada dodaje też elementy mniej łomotliwe (co nie znaczy, że spokojne), a bardziej punkowe. Dokładnie rzecz biorąc, crustowe. Znajdziecie je na Inferno Do Meio-fio, Distinction to Gain Respect, albo Satanist (pierwszym z coverów, oryginalnie stworzonym przez Filthy Christians). Znajdziecie też fragmenty idealne do bujanego, choć jest ich niewiele (Descendo Sangue Igual Toneira). Przeważa, jak już się rzekło, ostry i bezlitosny grindcore.
Jeżeli chodzi o kwestię produkcyjną, to jest wręcz zbyt dobrze. Dźwięk jest klarowny, mocny, wszystkie ścieżki słychać ładnie i dokładnie. Ciężko się temu dziwić, za mix&master odpowiada William Blackmon. Jednak jeżeli mam wybrzydzać to chyba wolałbym Facadę brudniejszą, prymitywniej nagraną, w duchu DIY. Takie mam zboczenie. Z tego też powodu spodobał mi się layout, prosty i chwytliwy. Czy okładka mi się podoba czy nie, zdecyduję się, gdy/jeżeli dowiem się, co przedstawia.
Słowem zakończenia: dobra, stanowczo zbyt mało rozpoznawalna kapela z dobrą, dość typową, ale chwytliwą płytą. Mam wrażenie, że O joio będzie się kręciło w moim odtwarzaczu w co pochmurniejsze, brzydsze dni. Bardzo dobry materiał na rozgrzewkę.
Ocena: 8/10
- Ayyur – „The Lunatic Creature” (2018) - 13 lipca 2019
- Psychopathic – „Phases” (2018) - 6 lipca 2019
- Himura – „Exterminio” (2016) - 30 czerwca 2019
Tagi: 2009, crust, EveryDayHate, Facada, grindcore, kapitan bajeczny, O joio.