Ihsahn – „Amr” (2018)

W tym roku 4 maja Polakom będzie się kojarzył nie tylko z powrotem do pracy/szkoły po długim weekendzie. Na tę datę zaplanowana jest również premiera siódmego w dorobku solowego albumu maestro Ihsahna. Nie wiem jak Wy zacni czytelnicy, ale ja oczarowany po dziś dzień poprzednim albumem Arktis czekałem na Amr niczym dziecko na otwarcie prezentów gwiazdkowych. Wyczekiwałem premiery pełen emocji i jestem wielce szczęśliwy, iż mam możliwość delikatnie oszukać system i przesłuchać ją prędzej niż większość słuchaczy.

Pierwszemu przesłuchaniu towarzyszyło małe rozczarowanie. Nie tak sobie wyobrażałem następcę Arktis. Byłem pewny, że Ihsahn pójdzie w zimne klimaty industrialu i nowoczesność. Nowy krążek został poprowadzony w innym kierunku. W mojej ocenie album ten jest najbardziej progresywny w klasycznym tego słowa znaczeniu względem innych dokonań jego autora. Równocześnie jest to płyta najmocniej zbliżona do korzeni muzycznych Ihsahna. Tak, proszę Państwa. Znajdują się tu patenty, których nie da się nie porównać z kultowym Emperor. Ale po kolei.

Całość rozpoczyna specyficznie brzmiący syntezator. Zaskoczenie to żadne, maestro dawno przyzwyczaił słuchaczy do nietypowego podejścia do keyboardów. Zaskoczeniem jest to, co dzieje się dalej. Do akompaniamentu black metalowego riffu dołącza charakterystyczny skrzek Ihsahna, co następnie przeradza się w blast. I uwaga! Poza małym zatrzymaniem Lend Me The Eyes Of The Millenia ,to utwór oparty na blaście, pięknych orkiestracjach i rozkrzyczanym wokalu. Aranż jego jest ewidentnie zrobiony pod Anthems to the Welkin At Dusk Emperor. Wiadomo, mamy rok 2018, brzmienia tej kultowej płyty nie da się przywrócić, aczkolwiek wszystkie elementy układanki z arcydzieła Emperor zostały zawarte w tym utworze. Bardzo podniosły i epicki kawałek sztuki!

Drugi Arma Imperi już możecie znać z youtube. Rozpoczyna się progresywnymi łamańcami, w których kunszt gry pokazuje perkusista. Za nagranie śladów bębnów odpowiedzialny jest znany z Shining (NOR) Tobias Ørnes Andersen. Łamańce wymieniają się z pięknymi, melodyjnymi wokalizami. Do tego dochodzą dobrze skomponowane sola gitarowe, w których popisuje się Fredrik Åkesson z Opeth.

Samr zaczyna się rozmytymi i marzycielskimi zagrywkami, by przejść w melodyjną zwrotkę prowadzoną przez głos Ihsahna, bas i perkusję. Gdy myślałem, że nie może być „ ładniej”, uderzył mnie urzekający refren. „Waiting for the Emptiness…” to słowa, które go rozpoczynają i wzbudzają u mnie ciarki na skórze. Moc.

Po lajtowym Samr wjeżdża One Less Enemy. Riffy rozpoczynające ten kawałek były pierwszą kwestią, na którą zwróciłem uwagę. To świetnie skomponowane, uzupełniające się wzajemnie harmonie. Zwrotka, która pojawia się po nich, ma coś z Prometheus. Black metalowa progresja! Może to określenie będzie niezbyt fortunne, biorąc pod uwagę założenia gatunku black metal, ale w tej sytuacji jedyne, które przychodzi mi do głowy.

Piąty Where You Are Lost And I Belong jest dla mnie najsłabszą kompozycją na płycie. Pozbawiony wyraźnego rytmu wprowadza stagnację, prawdopodobnie ma za zadanie wpuścić powietrze i dać odsapnąć słuchaczowi. Do mnie jednak nie trafia i moim zdaniem usunięcie go z listy nie spowodowałoby wielkiej straty. Jak na przerywnik za długi, a na regularny utwór mało atrakcyjny.

Na szczęście wraz z In Rites of Passage wraca dobra forma i spore zamieszanie. Riff brzmi jak ihsahnowa wariacja na temat Korna, zwrotka wprowadza niepokój (wreszcie trochę industrialu), następnie miota łamaniec z chorymi klawiszami. Potem nawet pojawia się jakby drum’n’basowy rytm, przechodzący w piękną i delikatną melodyjną część. Dobra schizofrenia nie jest zła.

Siódemka delikatnie nasuwa mi skojarzenia z muzyką Devina Townsenda (chórki). Bardzo podoba mi się w jaki sposób Ihsahn bawi się kontrastami, nawet najbardziej połamane momenty podsumowuje następnie chwytliwą melodią i vice versa, dzięki czemu utwory takie, jak Marble Soul nie stają się niezjadliwe lub nazbyt melodyjne.

Twin Black Angels…,na ten utwór obrażą się metalowi puryści, oczywiście zakładając, że wcześniej już nie stwierdzą, iż Ihsahn skończył się na Kill’ em all. Ihsahn goes pop? – chyba najlepsze określenie. Refren tego utworu ma bardzo popową budowę, mi się podoba. Jest bardzo chwytliwy i zapadający w pamięć, taka lajtowa kompozycja.

Skoro przed chwilą było lekko, a jak wyżej pisałem maestro działa na przeciwstawnościach, to dalej nadchodzi czas na agresję. Wake jest drugim utworem po otwierającym, w którym w bezpośredni sposób Ihsahn przypomina kto stworzył płyty Emperor. Mamy tu riffy rodem wyjęte z Anthems i IX Equlibrium. Blasty, średnie tempa połączone z szybkimi stopami, które niegdyś dzięki Trymowi były charakterystycznym elementem w ich muzyce. Utwór kończy (i zarazem całą płytę) bardzo podniosły moment, w którym poziom epickości można porównać do kvltowego With Strength I Burn. Nim fani Emperor zapragną mnie zlinczować, dodam, że nie twierdzę, że coś jest w stanie przebić tę kompozycję. With Strength… do teraz jest dla mnie najlepszą kompozycją Cesarza i nie pamiętam takiej sytuacji, żebym po jego skończeniu nie włączył go kolejny raz. Twierdzę za to, że w 2018 roku, po wielu latach bez nowej płyty jednego z najlepszych black metalowych zespołów, utwór Wake mógłby znaleźć się na ich czwartej płycie. Gdyby go wyciąć wraz Lend Me Eyes of Milennia, dodać do nich 5 podobnych kompozycji mogłaby powstać godna płyta, nie przynosząca ujmy nazwie Emperor i możliwe, że nawet lepsza od Prometheus.

Po dziewięciu utworach tworzących całą płytę, dodano jeszcze bonus w postaci emocjonalnego Alone. Bonus w tym przypadku nie oznacza odrzutu, to pełnowartościowy utwór. Tekst tej kompozycji oparty jest na wierszu Edgara Allana Poe o tytule właśnie Alone. Jest to bardzo ciekawe posunięcie, gdyż wcześniej o metalową interpretację pokusił się równie utalentowany norweski kompozytor Garm z zespołem Arcturus. Tak więc mamy możliwość porównać w jak różnorodny sposób można zinterpretować te same słowa.

Po dogłębnym zapoznaniu się z Amr wniosków mam kilka. Płyta jest bardzo dobra, inna niż poprzednie materiały Ihsahna. Jej autor, pomimo dalszego rozwoju i poszukiwań, nie wstydzi się swoich korzeni. Pokazuje także, że nie jest dla niego problemem wprowadzić swój umysł w stan twórczy, podobny do czasów, gdy pisał utwory najbardziej znaczące dla swej kariery i sceny black metal. Nie mam pojęcia gdzie poszukiwania zaprowadzą go w przyszłości, ale wiem, że w roku obecnym kondycja Ihsahna jest na najwyższym poziomie. Amr to album dostojny, dojrzały, piękny i zaskakujący. Jedyne co mnie martwi w związku z nim, to fakt, iż nieśmiało liczyłem na album Emperor. Dobre koncerty dawały nadzieję na comeback płytowy. Teraz, gdy Ihshahn stworzył na solową płytę kompozycje idealnie nadające się na taki krążek, zaczynam mieć wątpliwości, czy kiedyś będziemy mieli okazje usłyszeć nową muzykę Cesarza. Obym się mylił…

Ocena: 10/10

(Visited 2 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .