King Heavy – „Guardian Demons” (2018)

King Heavy to chilijsko/belgijski band, którego muzycy pogrywali w takich kapelach jak Hooded Priest, Mourner’s Laments czy Procession. Temu, kto śledzi undergroundową scenę mocniej, powyższe nazwy może powiedzą coś więcej, a kto na doomowej scenie zębów nie zjadł, ten się martwić nie może, bo może to okazja, by nadrobić zaległości. Z pewnością jednak ilość projektów, w których muzycy King Heavy uczestniczyli (wymieniłem tylko parę) świadczy o nabytym doświadczeniu. Panowie spotkali się pewnego razu gdzieś na festiwalu w Niemczech i postanowili wspólnie pohałasować w wolnym i ciężkim rytmie, podanym w okultystyczno, pogańsko, staroświeckim anturażu – co oczywiście doskonale do siebie pasuje, stanowiąc magiczną odtrutkę na wszelkie modne muzyczne wynalazki.

No właśnie, jeśli lubicie stare dobre Candlemass, Electric Wizard albo Cathedral, jeśli śledzicie wciąż scenę doom metalową i szukacie interesujących kapel, to King Heavy melduje się na posterunku! Nie rozpędzają się prawie wcale, co najwyżej pozwalają sobie na ciut żwawszy, utrzymany w średnim tempie riff, jak w Cult of the Cloven Hoof. King Heavy nie kombinuje zresztą zanadto, skupiając się na podobnych motywach, które rozwijają się w typowe, doom metalowe formy, bez krztyny jakichś niepasujących do twardego kanonu odlotów. Gdyby ktoś szukał świeżego spojrzenia na formułę, to może się nieco zawieść, ale przecież nie jest to styl, w którym największą cnotą byłaby innowacyjność. Przyjemnie zawiesisty i siermiężny Guardian Demons, złowieszczy, przytłaczający (Death is but an Extreme Form of) Narcosis i najbardziej rozbudowany Come my Disciples, przyniosą to wszystko, za co podobną muzykę jedni kochają, drudzy nienawidzą. Ale King of Heavy z pewnością nie przejmie się utyskiwaniom malkontentów, licząc na powrót doom metalu do świetności, jak w Doom Shall Rise – początek tej zresztą kompozycji ma pierwiastek melancholijnego ducha My Dying Bride, co u mnie zawsze wywołuje przyjemne ciarki i nakazuje przyklasnąć. A czy album nie wypada nazbyt jednostajnie? Być może, ale wielu słuchaczom po prostu to nie będzie przeszkadzać.

Dobrze to wszystko brzmi, choć ma w sobie element pewnej naturalnej, jakże potrzebnej w tego typu graniu siermiężności. Gitary snują się, wybrzmiewając majestatycznie, topornie i od czasu do czasu przywołując jakieś niespieszne i proste z zasady solo. Wokal Luthera Veldmarka, z lekko zawodzącą manierą, doskonale pasuje do całości. A skoro frontman i autor tekstów w jednej osobie przypomina siwobrodego druida, tudzież maga, wraz z odpowiednimi grafikami i staroświeckim liternictwem w środku, album Guardian Demons wpisuje się w kanony doomowej formy pod każdym względem. Brak tutaj jakiś niesamowitych muzycznych uniesień, ale całość trzyma poziom.

ocena: 7/10

Oficjalna strona grupy na Facebooku

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , .