Krabathor – „Lies” (2014)

Krabathora przedstawiać nie muszę, na pewno każdy z was kojarzy tę ekipę. Życie w naszym kraju jakichś wyjątkowo rzucających się w oczy plusów może nie ma, ale bliskość do Pepiczkowa i duża styczność z ich kulturą, także metalową, w tym właśnie Krabathorem, nie jest najgorszą opcją. Tym bardziej, że załoga Christophera i Bruna nigdy nie zyskała rozgłosu, na jaki zasługiwała. A to przecież jeden z najlepszych zespołów deathmetalowych naszych rejonów. Pewnie zastanawiacie się, po co recenzuję płytę sprzed ponad dwudziestu lat, i to wpisując w tytuł rocznik wyjątkowo niepasujący. Śpieszę wyjaśnić: chodzi o reedycję dokonaną przez Mad Lion Records. Jest na niej pełne Lies w formie nietkniętej z bonusową EPką The Rise Of Brutality.  W sumie czternaście utworów i pięćdziesiąt minut death metalu w najlepszej odsłonie.

Przyjmijmy, że trafi się czytelnik, który Lies nie zna i któremu przyda się prawdziwa recenzja, choć więksi ode mnie już ten album opisywali. Powiedzmy sobie od razu: ten album to killer pokroju debiutu Deicide czy Vaderowskiego De Profundis. To wręcz esencja death metalu: szybkie, agresywne granie, brutalne kiedy trzeba i melodyjne, kiedy można. Każdy kawałek jest skomponowany dokładnie tak, jak powinien, chwytliwe motywy atakują z każdą minutą, wszystko jest świetnie dopasowane i leży idealnie. Wymienić tu można każdy kawałek po kolei. Czy otwierający płytę The Truth About Lies, czy genialny Short Report On The Ritual Carnage, czy bardzo brutalny Rebirth of Blasphemy, czy melodyjny Stonedream, czy Believe… służący oryginalnie za outro i składający się z pysznych solówek, każdy utwór zasługuje na nadmienienie. Deathmetalowe wściekłe podejście, doprawione czasami elementami thrashującymi, serwowane przez Krabathora, wielu mogłoby nazwać tym, czym metal być powinien i do czego dążył od jego powstania. Lies jest bardzo prawdziwą płytą, powstałą prosto z czarnych, wkurwionych, Pepiczkowych pikawek. Nie ma tu kombinowania, wszystkie motywy dopasowane są do siebie naturalnie. Agresja objawia się także przez umiejętności muzyków. Gitary zwalniają bardzo rzadko i od święta, perkusja wyblastuje ci dupsko za wsze czasy, wokal wściekle drze się na wszystko i wszystkich. A w oprawie, w jakiej Lies podano, brzmi to wręcz spełnienie. Jest ostro, jest mocno, wszystko jest takie, jakie powinno. Spodziewasz się narzekania na brak basu? Błąd, basior chodzi słodziutko i mięsiście. A wydanie przygotowane przez Mad Lion Records tylko dopełnia cały krążek. Jest po prostu świetnie.

Na tylnim panelu Lies widnieje hasło „The way of pure death metal”. Trafiono z tym w sedno. To płyta bezbłędna, zasłużenie klasyczna i stanowczo zbyt mało znana. Jedna z najlepszych, a kto wie, czy nie najlepsza rzeźnia made in blok wschodni.

Ocena: 9/10

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .