Jakoś tak się ostatnio spokojnie zrobiło. Jedno choróbsko, a ludzie przestali biegać nie wiadomo za czym, przestali krzyczeć nie wiadomo po co, a bojowe nastroje i wojownicze nastawienie zmieniło się na pełne obawy i strachu oczekiwanie, zazwyczaj w pozycji biernej. A nawet bocznej ustalonej.
Nie ma nic lepszego na taki czas zadumy, jak odrobina nostalgicznego i tantrycznego folku, sięgającego do korzeni – a jakże – skandynawskich. Nawet, jeśli folk jest tylko neofolkiem, a zespół jest duetem, i to ze Stanów Zjednoczonych.
Płyta w normalnej wersji zawiera dziesięć utworów, trwających niecałą godzinę. Mnie trafiła się wersja deluxe w gustownej tekturowej oprawce z dodatkowymi trzema utworami, trwająca łącznie minut aż siedemdziesiąt! A całe to dobro wydane zostało dzięki niemieckiej wytwórni Eisenwald.
Ktoś mógłby pomyśleć, że oto amerykański tandem multiinstrumentalisty Seana Kratza oraz wiolonczelisty Kakophonixa (nie ma nic wspólnego z Kakofoniksem z Asterixa i Obeliksa) będzie kolejną wodą po Wardrunie, Heilung, Stormie czy chociażby Skaldzie. Nie do końca. Faktycznie utwory mają rytualny charakter i folkowy klimat, ale po pierwsze, wszystko to tylko wygląda jak folk i mało ma wspólnego z jakąś rzeczywistą tradycją. No, może poza dość szerokim zastosowaniem tagelharpy – ulubionego chyba instrumentu Einara Selvika. Poza tym w przeciwieństwie do wymienionych powyżej, tutaj nie uświadczymy ani grama (może ze siedem gramów to jest) wokalu. Po prostu czysta muzyka.
Pierwsze skrzypce gra tu oczywiście wiolonczela, która sama z siebie daje tyle klimatu, co niejedna kapela w kupę wzięta. Jest więc dzięki Kakophonixowi przez całe siedemdziesiąt minut nostalgicznie, romansowo, ze łzami w oczach, kamieniem na sercu i jabłkiem w krtani. Do tego oczywiście mamy inne instrumenty, w tym niezmiernie skąpo prezentuje się sekcja rytmiczna, wspomniana wcześniej tagelharpa, trochę gitary akustycznej i tyle. Wokal (te siedem gramów) pojawia się raczej w formie szeptów lub gardłowych wokaliz. Mamy też oczywiście odgłosy natury tak potrzebne w tworzeniu leśno-średniowiecznego klimatu. Na szczęście pomimo płaskiej dość konstrukcji albumu i jego długości, człowiek zatapia się szybko w przyjemnych, niezbyt przepastnych otchłaniach Nordlige Rúnaskog.
Jeśli musiałbym przyrównać do czegoś Osi and the Jupiter, to powiedziałbym, że to miks wczesnej Wardruny, Skalda i muzyki filmowej z Wikingów. Przy czym najbardziej mi pasuje ta ich muzyka do kanadyjskiego serialu z kanału History.
Myślę, że takich przyjemności jak Osi and the Jupiter nigdy nie jest za mało, a pomimo niejakiej wtórności pomysłów a nieraz melodyki, przesłuchałem Nordlige Rúnaskog z chęcią, i to kilkukrotnie. I powiem Wam, że będę do tej płyty wracał.
Osi and the Jupiter na Fecebooku
Osi and the Jupiter na Bandcamp
Ocena: 8,5/10,0
- Sombre Figures – “Streams of Decay” (2021) - 15 lutego 2022
- Nigrum Tenebris – “I am the Serpent” (2021) - 14 lutego 2022
- Ondfødt – “Norden” (2021) - 13 lutego 2022
Tagi: 2019, amerykański folk, Eisenwald, folk, Kakophonix, neofolk, Nordlige Rúnaskog, Osi And The Jupiter, Sean Kratz, skandynawski folk.