Skjult – “Progenies ov Light” (2018)

Jeśli ktoś śledzi moje recenzje, to pewnie zauważył, że wprost uwielbiam black metalowe „wynalazki” z różnych dzikich krajów. A im bardziej nieoczywisty kraj, tym mocniej mam ochotę posłuchać czegoś z ichniejszego black metalu.

Wybierał się kiedyś na Kubę mój znajomy. A że to człowiek z tzw. Branży, to poprosiłem go, żeby znalazł mi tam jakiś black metal. Od dawna zastanawiałem się, czy na tej odciętej od świata wyspie jest coś takiego jak metal w ogóle, ale nigdzie w internetach nie znalazłem żadnych fizyczniaków. Kolega także wrócił z pustymi rękami i tak umarło moje marzenie o prawdziwym kubańskim blacku.

Aż tu niespodziewanie dostałem maila od Naczelnego z zapytaniem, czy nie mam ochoty na kubański black metal o wiele mówiącej nazwie Skjult. Na odpowiedź nie musiał czekać dłużej niż nanosekundę.

Progenies ov Light to drugi album w dorobku tego jednoosobowego projektu, wydany przez niezawodną wytwórnię Satanath Records. Nawiasem mówiąc, pseudonim artystyczny Conspirator bardzo mi pasuje do ogólnej atmosfery, w jakiej musi żyć ten muzyk. Pewnie nawet jego rodzice nie wiedzą, co robi w swoim garażu. Black metal w kraju buenavistowskiego totalitaryzmu to musi być kwiatek na kożuchu! Już za sam pomysł grania tak egzotycznego rodzaju muzyki w kraju, w którym rynek muzyczny raczej nie istnieje, zasługuje na najwyższą ocenę. A jak prezentuje się zasadnicza część tego projektu?

Okładka (a zwłaszcza logo projektu) prowadzi z miejsca do inklinacji i inspiracji oraz korzeni norweskich. Wewnątrz tego czarnego albumu znajduje się osiem utworów, trwających łącznie nieco ponad czterdzieści minut. A wszystko w klasycznym norweskim klimacie drugiej black metalowej fali. Klasyczny brudny growl przywodzi na myśl wczesny Darkthrone. Blastująca szybka i nieco wytłumiona perkusja to także klasyka gatunku. A jak się do tego doda brudną ścianę mocno przesterowanych gitar, dających wskazówki co do ogólnej linii melodyjnej utworu, to mamy tu norweski full a’la wczesne lata dziewięćdziesiąte. A jak jeszcze na okrasę dorzucimy do tego nieco surową i przytłumioną edycję albumu, to obraz robi się kompletny o realny niczym hologram. Gdzie więc tkwi sukces?

W moim przypadku sukcesy są dwa. Po pierwsze, przywożone przez kumpla prosto z Norwegii płyty z początku lat dziewięćdziesiątych ukształtowały moje muzyczne gusta i akurat mnie nie razi taka prosta zrzynka z norweskich „niedetronizowalnych” królów i cesarzy. Po drugie, tak norwesko-zimne klimaty wprost z gorącej Kuby? Pomysł równie niedorzeczny, jak sama idea stworzenia black metalowej kapeli w kraju, który do niedawna żył jeszcze w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Czyli w czasach, w których o black metalu nikomu się nawet jeszcze nie śniło!

Ocena 8,5/10,0.

 

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , .