Synapses – „Devoutness” (2015)

Jest takie dziwaczne uczucie roszady. Sprawia, że normalnie logiczny lub naturalny ciąg czegokolwiek zamienia się w chaotyczną mieszankę tegoż czegokolwiek, doprowadzając do dobitnego ładafaku. Znacie to? Ja tak miałem podczas obcowania z nowym materiałem Synapses. Po odsłuchu ich nowego materiału, ku rozpaczy brytyjskiej agentury, jestem zmieszany, nie wstrząśnięty. A sam materiał nie smakuje Martini. Bardziej jak Mix Ziołowy Gorzki (czytaj: nie najgorzej, ale słabo, i wiocha z tym się pokazać). Ale po kolei.

Devoutness to drugi longplay w dorobku makaroniarzy z okolic cholewy. Pierwszy pojawił się 3 lata temu i przeszedł tak samo bez echa, jak prawdopodobnie przejdzie ten. Na płytce jest 12 kawałków na około 45 minut czegoś przypominającego death metal z przerywnikami. Mam wrażenie, że chłopaki chciały albumem wskoczyć na nowe poziomy ambicji i zrobić coś progresywnego, ale niespecjalnie im wyszło. Choć przyznaję, rzemiosło opanowali porządnie. Może techniką nie koszą, niemniej przyjemnie posłuchać koślawych rytmów i biegunki po gryfie. Do czasu. Dlaczego?

Cóż, jestem po trzeciej sesji owego krążka i ciągle nie mam zielonego pojęcia o co tu chodzi. I to nie jest ta forma mózgogwałtu, którą lubię, cenię i zapewniam sobie w zdecydowanie zbyt dużych ilościach. Synapse po prostu za cholerę nie zna się na kompozycji. Mam wrażenie, że proces twórczy poszczególnych kawałków polegał na wrzucenia do słoika karteczek z numerami poszczególnych riffów i losowe ich wyciąganie. Naprawdę, cała płyta brzmi jak zbitek totalnie losowo poukładanych motywów. Powtórzę się, prawdopodobnie miałoby to być elementem progresywnym. Niestety nie każdy umie ładnie łączyć puzzle, a potem wychodzą Mony Lisy z Downem i wododupiem (nie mam zamiaru obrażać nikogo chorego na feralny zespół. Kim Kardashian mam i będę). Co gorsza, mam wrażenie, że niektóre riffy się powtarzają. Niestety to dziadostwo jest tak wymieszane i wymiętolone że teraz, poza motywem powtarzającym się w Intro i The End (co mogę jeszcze wybaczyć), przykładu nie znajdę. A może są po prostu diablo podobne? Anyway it sucks.

Przedzierając się przez tą dżunglę wyłapałem parę fajnych motywów, na czele z uber riffem w Phoenix Condemned (tak mniej więcej od 8 sekundy się zaczyna) i calutkim, quasi przerywnikowym Hybrid Soul, ale zazwyczaj motywy raczą nas częstym i lujowym odgłosem typu „bdziong” znanym dobrze z core’ów, djentów i takich tam granych w drop Z gatunków. Wokal z racji wtórności brzmienia i ogólnej nieciekawości też uznam za mizerny (choć może się podobać).

Koniec końców Synapse uznam za materiał średni. Może nie nudzi, za to męczy, bdzionguje (zawsze mnie ból głowy od tego łapie, a przynajmniej sraczka) na potęgę, i pod koniec już porządnie się wlecze. Mogło być gorzej, mogło. Tylko, że wtedy miałbym przynajmniej tą szczeniacką radość z obsmarowania krążka po całości, a tu nawet specjalnie mi się nie chce nad tworem pastwić. Ot, takie cztery maksymalnie na przeciętności.

Ocena: 4/10

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , .