Wyobraźcie sobie taką sytuację. Siadacie w ulubionym fotelu, patrząc na swoją półkę wypełnioną muzyką. Od jazzu i klasyki, po thrash i death metal z najczarniejszych odmętów piekieł. I jak zwykle nie macie pojęcia po co sięgnąć. Nie trudno sobie przypomnieć kiedy taka sytuacja miała miejsce, prawda?
W tym momencie na ratunek przychodzą Belgowie z kapeli Triple Sun i ich debiutanckim wydawnictwem „The City Lies In Ruins” wydanym 13 maja tego roku, nakładem Consouling Sounds.
Założony w 2011 roku zespół, w skład którego wchodzą Massimo Puppilo, David Chalmin oraz Raphaël Séguiner, w swoim debiucie proponują muzykę łączącą tak wiele gatunków i rodzajów, że trudno ją sklasyfikować, jako stricte metalową (czy nawet rockową).
Z resztą sam rodowód muzyków jest bardzo bogaty.
Basista Massimo Pupillo współpracował między innymi z Mike’iem Pattonem, The Melvins, Thorston’em Moorem z Sonic Youth, Stephen’em O’Malley z Sunn O))), czy free-jazzowym saksofonistą Peterem Brötzmannem. David Chalmin, producent, kompozytor, gitarzysta i wokalista, w roku 2014 został poproszony przez orkiestrę WDR z Kolonii o skomponowanie suity instrumentalnej opartej o muzykę filmowa Benarda Hermanna zaaranżowaną na orkiestrę. Raphaël Séguiner występował m.in. z Filharmonikami Berlińskimi, orkiestrą symfoniczną z Sydney, ale także na festiwalach Sziget czy Glastonbury.
Przyznacie, że takie rozbieżności nie zdarzają się w kapelach często. Szczególnie w kapelach, które mają do zaproponowania muzykę gitarową. I te rozbieżności doskonale słychać, co nie jest zarzutem.
Kapela proponuje muzykę bardzo eklektyczną. Gdyby ktoś chciał usłyszeć ultraszybką recenzję, powiedziałbym „Swans spotykają Earth i wspólnie nagrywają post-rocka”.
Już od pierwszego i najdłuższego kawałka „A Hole In The Sky” możemy wyrobić sobie pewną opinię, jak brzmi cały album. Delikatny wstęp, mruczące wokalizy, gdzieś w okolicach czwartej minuty wybrzmiewają chrapliwe gitary nadające nerwowy puls. Końcówka kawałka to w zasadzie noise’owo-dronowe odloty. W drugim w zestawie utworze „Moses”, najbardziej wybija się chory riff i naprawdę nisko „zawieszona” gitara rytmiczna. Pojawiają się zsamplowane rozmowy telefoniczne, nadające całości schizofreniczny charakter, co świetnie koresponduje z lekko fałszującymi gitarami i tantrycznym śpiewem.
Najciekawszą piosenką (choć trudno mówić tu o szansonach sensu stricto), wedle mojej opinii jest „The Gift”. Dla fanów ciężkiego grania 2 minuta i 30 sekunda będzie tutaj najmocniejszym punktem. Mimo wszystko nie spodziewajcie się metalowych fajerwerków. To moc innego kalibru.
Płytę kończą dwa wolne utwory: „A Spell”, oraz „The City Lies In Ruins”. „A Spell” może przypominać nieco dokonania Neurosis, tytułowy z kolei z powodzeniem mógłby znaleźć się na któreś z płyt Radiohead (serio!).
Kompozycyjnie dzieło Belgów nie powala. Broni się natomiast znakomita produkcja i miks. Wszystko brzmi niezwykle czysto i selektywnie, można odkryć mnóstwo smaczków i płynąć z klimatem płyty.
Bo przede wszystkim o klimat tutaj chodzi.
Ocen: 6/10
Autorem recenzji jest Tom Wolf
- Elephant Tree – „Habits” (2020) - 28 kwietnia 2020
- Novarupta – „Disillusioned Fire” (2019) - 9 października 2019
- Dopethrone, Gurt – The Macbeth of Hoxton, Londyn (04.09.2019) - 26 września 2019