Ashes – „Ashes” (2019)

Koncertowy skład Mgły rozpoczął kolejny rozdział aktywności scenicznej, a bieżący rok ma przynieść kolejny album krakowskiej formacji. Jak się okazuje, przerwa zimowa była okresem wzmożonej aktywności niektórych muzyków związanych ze środowiskiem autorów Exercises in Futility. Pisaliśmy już o nowym materiale spod szyldu Owls Woods Graves (link do recenzji), a tymczasem odpowiedzialny za ten projekt The Fall wziął udział w wydanym tego samego dnia (28 lutego br.) jeszcze jednym krążku. Ashes, sygnowane jest w sumie trzema nazwiskami, gdzie prócz wspomnianego perkusisty jest jeszcze głównodowodzący Nefar (gitary, bass, klawisze) i Vann (wokal). Ich debiutancki album self-titled to niewielka porcja solidnego blacku.

Niewielka, bo zawiera ledwie pół godziny muzyki, choć należy traktować ją za pełnowymiarowy i zamknięty materiał. Ashes to poniekąd przedłużenie twórczości Medico Peste (mamy przecież w składzie dwóch muzyków odpowiedzialnych za tę kapelę), która skłania się ku stylistyce, z jaką kojarzona jest Mgła. Cztery długie kompozycje to cztery oddzielne historie, które w połączeniu składają się na wyjątkowo udany album. W tych dźwiękach zaklęta jest konkretna siła, która powinna przypaść do gustu każdemu, dla kogo wspomniana kapela dowodzona przez M. (który notabene jest producentem Ashes) to prawdziwe olśnienie i odkrycie bieżącego wieku. A to za sprawą wielu czynników, które mogą sprawić, że zaraz ktoś rzuci kamieniem i warknie „zrzynka!”. Ale Ashes to nie bezmyślne kopiowanie czegokolwiek, to samodzielny twór z ogromnym potencjałem, drzemiącym przede wszystkim w cudownym współistnieniu gitary i perkusji, a te zdają się uzupełniać się nawzajem. Równie dobrze brzmi wokal, który zmienia reguły gry, gdy tylko się pojawia. Oczywiście, porównania do stylistyki Mgły są jak najbardziej na miejscu, aczkolwiek muzycy z Ashes prezentują własną, inną niż wszystkie adaptację form i rozwiązań, do których przyzwyczaili nas M. i Darkside. Sama warstwa instrumentalna na tym albumie ukazuje indywidualne podejście muzyków, a chociażby intro do Dissolve to Oblivion to czysta przyjemność w melancholijnej i atmosferycznej odmianie black metalu. Idąc dalej, Majesty wychodzi poza ramy elegijnego grania, od góry do dołu zalewając słuchacza ścianą ciężkich dźwięków. Tu nawet wolniejsze motywy pełne są energii i muzycznej złości, dzięki czemu bronią się pośród lawiny riffów i petardy perkusyjnej. Beloved Dust zaskakuje wpadającymi w ucho gitarami i przyjemnym rytmem. Ta odsłona Ashes to najmniej złożony i nieskomplikowany utwór na płycie, a mimo wszystko klinem wciska się pomiędzy cięższe kompozycje i krótko mówiąc robi robotę. Wszystko skłania się ku końcowi w Dies Ultima, który znów jest zwrotem w kierunku mocniejszych rozwiązań, wokal najbardziej przypomina tu barwę M., a gitara tnie niczym na With Hearts Toward None.

Miało być bez porównań do twórczości innych kapel, ale nie mogłem się powstrzymać. Niemniej jednak Ashes w ostatnich dniach na stałe zagościli w moim odtwarzaczu. Choć nie wywiera aż tak pozytywnego wrażenia, jak ostatnie Kriegsmaschine, to w kontekście pierwszych miesięcy bieżącego roku jest to poważny kandydat do tytułu najlepszego debiutu 2019 (choć biorących udział w projekcie muzyków debiutantami nazywać nie można). Przede wszystkim nieźle rokuje na przyszłość, i mam nadzieję, że nie jest to ostatnie słowo tej trójcy. Oby więcej takich zaskoczeń w najbliższym czasie!

Ocena: 9/10

Vladymir
(Visited 6 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , .