Trio Dola pojawiło się do odsłuchu dość nagle, bez żadnej większej zapowiedzi, prezentując światu swój studyjny debiut zatytułowany po prostu Dola. Krążek szybko wzbudził furorę w sieci i zdobył w niej całkiem sporą popularność, przez co zasiadając do niego, już na starcie miałem dosyć wysokie oczekiwania. Na szczęście Dola oszczędziła mi rozczarowań i okazało się, że nagrała krążek fenomenalny, a na dodatek wciągający jak diabli.
Dzieje się tu tak wiele, że trudno jest mi ten album przypisać do jakiegoś jednego konkretnego gatunku. Choć zespół na papierze para się doomem i sludge metalem, to siedem utworów składających się na Dolę zawiera elementy wielu innych odmian ciężkiego (i nie tylko) grania. Najbardziej do tych doomowo/sludge’owych rejonów pasuje otwierający krążek Olbrzym, oprócz tego słychać również fragmenty stricte black metalowe (tytułowa Dola, końcówka Mistrzostwa we władaniu ogniem), post-rock (Wypuść nas), przepełniony dziwnymi i niepokojącymi dźwiękami zamykacz (Gdy wszystko się skończy oni nadal będą chodzić), nie zabraknie delikatnie przywołującego echa Voice of the Soul od Death instrumentalnego utworu akustycznego (Dni błogie), a wszystko to łączy się w jedną cudowną całość w najlepszym na albumie Tam mnie nie ubijesz, dodatkowo przyprawionym black metalem, zmieszanym z odrobiną ekstremalnego punka. Złośliwiec zarzuciłby zespołowi brak spójności, jednak ta jest zachowana przez klimat całości. Niepokojący, psychodeliczny, momentami może nawet przerażający – Dola często przypomina soundtrack do dreszczowca wyłącznie dla ludzi o mocnych nerwach. Pomaga w tej opinii również przeraźliwy, czasami wręcz wynaturzony wokal, za który zabrali się wszyscy trzej Panowie. Warto dodać, że nie jest to krążek przeznaczony do słuchania na wyrywki – aby w pełni docenić zmiany w dynamice wewnątrz utworów i pomiędzy nimi, oraz pomysłowość zespołu, należy poświęcić te wymagane pięćdziesiąt minut i odsłuchać go od deski do deski.
Ostatnio często zdarzało mi się narzekać na kwestie brzmieniowe, jednak i tu Poznaniacy poradzili sobie znakomicie, instrumenty mają moc, a szczególnie wybija się mocarnie brzmiący bas Marasa. Osobne słowa uznania niewątpliwie należą się perkusiście zespołu, który odwalił kawał znakomitej roboty – ze szczególną przyjemnością słucha się w partii jazzowych (na przykład na początku Tam mnie nie ubijesz). Czapki z głów.
Trudno mi w zasadzie wskazać jakieś wady Doli, być może skróciłbym trochę ostatni utwór, gdyż jak na kawałek wieńczący tę szaloną podróż wnosi on zdecydowanie zbyt mało i to pomimo tego, że jest niezwykle klimatyczny. Oprócz tego jednego malutkiego punkciku – absolutna petarda i bardzo poważny kandydat do debiutu roku. Gorąco zachęcam, polecam, może za kilka lat będziecie mogli tak jak ja powiedzieć: „słuchałem/am Doli zanim była modna”.
Bo mam przeczucie, że to nie jest ich ostatnie słowo.
Ocena: 9.5/10
Dola na Facebooku
- Pearl Jam – „Dark Matter” (2024) - 19 kwietnia 2024
- SÂVER – „From Ember and Rust” (2023) - 16 kwietnia 2024
- Dopelord, Mentor, SkullBong – Kraków (23.03.2024) - 26 marca 2024
Tagi: 2020, dola, doom metal, recenzja, review, sludge metal.