Dwarrowdelf – „Of Dying Lights” (2019)

Po inspiracje, zaczerpnięte z fantastyki, w świecie metalu zwykle sięgają twórcy, związani z folkowym jego obliczem. Nie boją się używać szerokiego arsenału instrumentów, bawiąc się często formami. Tym razem jednak po fantastyczne wpływy w ich najbardziej oczywistym, bo tolkienowskim wydaniu, sięga artysta, który porusza się wśród klimatów black metalu. Brytyjczyk Tom O’Dell stoi na czele jednoosobowego projektu Dwarrowdelf, a to jest jego drugi album studyjny, zatytułowany Of Dying Lights.

Krążek ten, osadzony w świecie Tolkiena, to nie lada gratka dla wszystkich fanów powieści angielskiego mistrza prozy fantastycznej. Swego czasu sam byłem zafascynowany Hobbitem i w mniejszym stopniu Władcą Pierścieni, powieści te ukształtowały moje dzieciństwo, lecz z biegiem lat zaczęły tracić na znaczeniu i stały się odległym wspomnieniem dawnych, beztroskich lat. Dziś nie wracam już do tych dzieł, podobnie jak nie odczuwam potrzeby ponownego oglądania ekranizacji trylogii w reżyserii Petera Jacksona. Wspomnę też, że ani razu nie widziałem żadnej części filmowego Hobbita. Rozumiem jednak osoby, które pomimo upływu lat nadal odnajdują ukojenie w alternatywnych światach fantasy.

Jedną z takich osób jest właśnie Tom O’Dell. Płyta Of Dying Lights, pomimo osadzenia w stylistyce black metalowej, bardzo silnie czerpie z innych gatunków, którym z pewnością nieco bliżej do klimatów fantastycznych. Są tu wątki atmosferyczne i melodyjne, które urzeczywistniają się przy pomocy chórków, gitar i syntezatorów. Trochę folkowego grania również się znajdzie, przede wszystkim za sprawą lekkiego przerywnika w postaci The Years of the Trees, który rozdziela krążek na dwie równe połowy. Pierwsze dwa utwory ukazują cięższą stronę albumu. Jest tu dobrze zaprojektowana sekcja rytmiczna i ostre riffy gitarowe. Trzeci numer jest nieco oderwany od poprzednich kawałków, opiera się bowiem na łagodnym i melodyjnym metalu, w którym instrumentarium ustępuje miejsca nieciekawemu wokalowi. To właśnie praca za mikrofonem jest najsłabszym punktem twórczości Dwarrowdelf. Czysty śpiew w większości utworów nie brzmi dobrze. Przy końcu płyty powtarzalność rozwiązań, jakie stosuje multiinstrumentalista na swojej płycie, negatywnie wpływa na odbiór całości. Podniosłe wstawki są nudne, oklepane i brzmią tanio. Album ratuje dobra perkusja i nawet spójne gitary – zarówno riffy, jak i większość melodyjnych wstawek dają radę. Spośród siedmiu kompozycji, jakie zmieściły się na Of Dying Lights trudno wybrać pretendenta do tytułu najlepszego numeru. Za to na koniec pojawia się jedna ciekawostka. W najdłuższym, dziewięciominutowym utworze Home of the Dead nasz bohater odważył się ustąpić miejsca za mikrofonem, które zajął Jack Reynolds. W efekcie uzyskaliśmy mocniejszy, gardłowy wokal. Takiego uderzenia właśnie brakowało temu albumowi. Do tego dochodzi znów udane połączenie rytmiki i gitar, których brzmienie idealnie pasuje do growlu. Gdyby tylko Tom O’Dell pominął nieciekawe klawisze, które rozwadniają tę gęstą atmosferę, to mielibyśmy naprawdę mocny numer.

Generalnie krążek Of Dying Lights nie jest kiepski. Ale nie jest też świetny. Przeciętność tego materiału polega na jego prostocie i wpakowaniu kilku niepotrzebnych elementów, które przeważają na jego niekorzyść. Natomiast nie można odmówić twórcy tej płyty zaangażowania i serca, które wkłada w swoje kompozycje. Zawsze będę podziwiał jednoosobowe projekty, w których samotnik potrafi sklecić do kupy wszystkie elementy i nadać im własny styl. W tym wypadku nie jest on niepowtarzalny, ale klimat rodem z Władcy Pierścieni pewnie znajdzie niejednego amatora.

Ocena: 6/10

Vladymir
(Visited 2 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , .