Lvcifyre – „Sacrament” (2019)

Pomimo dość skromnej dyskografii, Lvcifyre zdążyło odcisnąć swoje piętno na scenie black i death metalu. Po pięcioletniej przerwie od wydania potężnego pełnowymiarowego albumu studyjnego Svn Eater, ekipa powraca z małym formatem, serwując fanom dwudziestotrzyminutową podróż wśród piekielnych ogni. Oto epka Sacrament.

Przyznam, że ucieszyła mnie wieść, dotycząca premiery nowego wydawnictwa Lvcifyre. Ich poprzedni album uważam za wyjątkowe dzieło śmierć i czarnego metalu, do którego chętnie wracam. Podobny stosunek mam do wszystkich projektów muzycznych, w które zaangażowany jest Mark of the Devil – czy to poprzez granie pierwszych skrzypiec w Cultes des Ghoules i Death Like Mass, albo dzięki gościnnym występom w Medico Peste, Bestial Raids i Ritual Death. Jego wstawki wokalne zawsze elektryzują, dodając okultystycznego klimatu do utworów, w których stoi za mikrofonem. W duecie z ciężkimi growlami T. Kaosa wypada to niezwykle udanie, co Panowie udowodnili już na Svn Eater. Najnowsze dziecko międzynarodowej kooperacji to stabilna kontynuacja wypracowanego stylu.

Nowe rozdanie otwiera siedmiominutowy kolos w postaci The Greater Cause. Dziewięćdziesiąt sekund ambientowych dźwięków usypia czujność słuchacza, po czym spod mrocznego tła, niczym lawina, wyrywa się moc gitarowych riffów i szybkiej, przecinającej powietrze rytmiki. Motywy, które tam się pojawiają aż proszą się o interwencję egzorcystów. Diabelskie wokalizy, potężna dawka death metalowej artylerii, wspieranej z flanki przez blackowe budowanie bluźnierczego nastroju. To jest właśnie najlepsze, co Lvcifyre może nam zaoferować. Wspaniale działają tu załamania rytmu i zmiany tempa, a jeden z takich momentów bardzo mocno przypomina kompozycje z Coven… w wykonaniu Cultes des Ghoules. Przeklęte wątki, plugawe teksty i wszechobecna diabelska moc wygasza się pod koniec utworu, płynnie przechodząc do kolejnego numeru, w którym ogromną rolę odgrywa świetne brzmienie basu Cvltvsa i bardzo udane wstawki na tym właśnie instrumencie. Deaths Head in Crown mógłby stanowić ścieżkę dźwiękową dobrego horroru. A co tu się wyprawia na sześciu strunach! T. Kaos, oprócz świetnych riffów, wrzuca na ruszt także ciekawe krótkie solówki, dodające kompozycji większej dzikości. Po ciężkiej dozie metalu przychodzi czas na chwilę wytchnienia – Shadowy Wing to przerywnik, który znów przywodzi na myśl dokonania Ghouli (szczególnie te bębny Menthora). Ostatnim oryginalnym ciosem od Lvcifyre jest tytułowy Sacrament. Ten z kolei utrzymany jest już w wypracowanym przez zespół stylu, nie da się go pomylić z niczym innym. Na koniec grupa serwuje własną aranżację klasyka legendarnego KATa. Coverowanie tej grupy to nic nowego na rodzimym rynku, choć tym razem wybór kawałka jest dość nieoczywisty, bo padło na Mordercę. Lvcifyre zafundowało wszystkim podróż sentymentalną do lat osiemdziesiątych, na swój sposób dorzucając oliwy do ognia, i wyzwalając więcej diabelskiej mocy w tym aranżu.

No, no, warto było czekać aż pięć lat na nową porcję mięcha, sygnowanego logiem Lvcifyre. Dostaliśmy bowiem godnego następcę Svn Eater, chłopaki ostro przygrzali i bez dwóch zdań rozpalili apetyt słuchaczy na więcej. Ja sam chętnie posłuchałbym jeszcze paru nowych numerów, ale z drugiej strony rozsądek podpowiada mi, że znów przyjdzie mi czekać długie miesiące na kolejny materiał tej świetnej kapeli. Obym się jednak mylił.

Ocena: 9/10

Vladymir
(Visited 3 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , .