Łydka Grubasa – „Socjalibacja” (2020)

Zapewne większość z Was ma wśród rodziny bądź też wśród znajomych jakiegoś śmieszka, który co rusz w dowcipny, sarkastyczny sposób komentuje otaczającą go rzeczywistość. Tak długo jak taki osobnik jest w swoich poczynaniach zabawny, trudno mi dostrzec w tym coś złego, w końcu z ludźmi, którzy potrafią nas rozśmieszyć milej spędza się czas. Kiedy jednak żarciki tejże osoby okazują się nieśmieszne, a ona sama jest po prostu skrajnie męcząca jest już trochę gorzej, prawda? Myślę, że dla osób czytających ten tekst odgadnięcie, do której z tych dwóch kategorii przypisałbym Łydkę Grubasa nie będzie niczym wymagającym.

Jest to wymagająca twórczość, w tym gorszym kontekście – nieśmiesznym. Ta kwestia jest już widoczna w jakże ciętym i zabawnym tytule krążka (dla przypomnienia – Socjalibacja, boki zrywać…), a w tekstach utworów wcale nie jest lepiej. Szanować zespół za dobór tematów można, a być może nawet trzeba – obrywa się tu chociażby „uzależnieniu” od social mediów, wykorzystywaniu dodatku 500+ przez rodziny patologiczne czy „ekomodzie”. Cóż jednak z tego, skoro spostrzeżenia zespołu (dodam od siebie, że często trafne) są podane za pomocą tekstów, które mogłyby mnie bawić w czasach szkolnych, teraz zaś budziły we mnie wyłącznie zażenowanie. Choć przyznaję, że i tak pod tym względem jest na Socjalibacji lepiej niż w tych kilku utworach Łydki, które miałem kiedyś (nie)przyjemność słyszeć. Co nie znaczy, że jest dobrze, co to, to nie, no chyba, że kogoś bawi „rzyganie jak konewka” w celu skorzystania z darmowej dolewki (Jadłostajnia).

Przymknąłbym na to oko, gdyby nędznym tekstom towarzyszyła przynajmniej akceptowalna warstwa muzyczna – tak jak ma to miejsce w innym równie zabawnym produkcie polskiej sceny muzycznej znanym jako Nocny Kochanek. Łydka Grubasa nie patyczkuje się ze słuchaczem i już w otwierającym krążek Nie Jem Nic uderza w niego obuchem w postaci okropnie dyskusyjnego wokalu, do którego szybciutko dołącza się sekcja dęta zespołu Enej (jednak ktoś o nich jeszcze pamięta…), co skutkuje wrażeniem udziału w absurdalnie wręcz tandetnym wiejskim weselu. Tak chyba miało być. Później jest różnie, miejscami można nawet dosłyszeć jakiś niezły riff (tym bardziej szkoda, że to wszystko zostało nagrane w takiej konwencji, w jakiej zostało), jednak dwa elementy zostają bez zmian – straszny wokal oraz wrażenie obcowania z przeraźliwie tandetnym tworem. W zerwaniu z tym ostatnim nie pomaga minutowy przerywnik w postaci żartu opowiadanego przez samego Karola Strasburgera (koń by się uśmiał!) czy pseudorapowe wstawki (Jadłostajnia, Ręce do góry), których przesłuchanie mógłbym bez krzty przesady określić jako moją pierwszą próbę samobójczą. Najbardziej w tym wszystkim szkoda mi jednak instrumentalistów zespołu, gdyż mam podstawy sądzić, że mają wystarczające umiejętności, aby nagrać coś autentycznie fajnego.

Niestety, jest jak jest. Zdaję sobie sprawę z tego, że takie a nie inne brzmienie Łydki Grubasa było zamierzeniem zespołu, oraz że kapela ma swoich fanów, którym słuchanie jej muzyki sprawia autentyczną przyjemność. Okej, jeśli się to sprzedaje to najwyraźniej jest na to popyt. Nie będzie jednak przesadą jeśli powiem, że trzy kwadranse spędzone z Socjalibacją były po prostu moimi najgorszymi trzema kwadransami w tym roku, a jak sami wiecie 2020 zbytnio nas nie rozpieszcza. Czwarty album pochodzącej z Olsztyna formacji jest dla mnie w ogromnej, przeważającej części asłuchalny, jednak dzięki niemu zdecydowanie bardziej doceniam kwarantannę związaną z epidemią koronawirusa. Przynajmniej nie będzie konieczności patrzenia w twarz tym sąsiadom, którzy przeze mnie tę płytę słyszeli.

Ocena: 1.5/10

No i na zakończenie najpotrzebniejsza z informacji – Łydka Grubasa na Facebooku.

 

Łukasz W.
(Visited 4 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .