Brutalik vol. 1 – Białystok (12.02.2016)

Kto powiedział, że mamy relacjonować tylko koncerty wchodzące skład znanych festiwali bądź ogólnoświatowych tras? Lokalna scena też ma ciekawe propozycje, a pierwszy Brutalik na pewno do takich należał. Biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw uznałem, że relacja jest dobrym pomysłem. To co, zaczynamy.

Na początku do koncertu byłem nastawiony raczej sceptycznie. Gig odbył się w białostockim Harym Pubie, który świetnie nadaje się do posiedzenia przy piwie, ale na koncertowanie ciężkie (a tym bardziej grindcore’owe i taneczne!) wydawał mi się po prostu za mały. Szczęśliwie organizacja okazała się na tyle ogarnięta, że powiększyła standardową scenę i usunęła sprzed niej wszelkie zbędne sprzęty typu stoły. Z jednej strony to zabieg oczywisty, z drugiej chyba nie dla Harego, znając poprzednie imprezy tutaj. Niemniej ekipa Brutal East po raz kolejny udowodniła, że są kumaci i umieją w koncerty.

No więc pierwszy zagrał Error 405 ale to pominę, bo na nich niestety nie zdążyłem. Dotarłem dopiero gdzieś w połowie Blackspectre. Chłopaki to młoda, białostocka scena, którzy niedawno się zreaktywowali (jeżeli tak to można ująć) i dalej lecą swoje death/doomy. Ich twórczość znam tyle jeno, co udało mi się podsłuchać połową ucha na wcześniejszych koncertach. Do tego granie wolne nie jest dla mnie. A mimo to brzmieli dobrze. Grano klimatycznie, raz bardziej, raz mniej żwawo, prosto, ale nie prostacko. Do tego ładnie pasował wokal, który robi klimat, jest zimny, ostry, bardziej w stylu czerniny niż ponuractwa, ale na miejscu. Jeżeli komukolwiek to coś powie, ekipa zagrała między innymi Apocalypse, Hate i Five Minutes of Terror. Podsumowując: zacny support.

Drudzy, a trzeci występowali Silvaris. Tutaj zaczyna się zagwozdka, bo z jednej strony osobiście całkiem lubię tą ekipę, a z drugiej dalej zastanawiam się, na jakiej zasadzie tworzą swoje kawałki i czemu one w ogóle przechodzą. Ferajna niedawno także obudziła się ze śpiączki, co nie zmienia faktu, że stylistycznie nadal nie zmienili swojego chujwieco. Weźcie garść metalcore’u, trochę punka, blek metul, folki, occult i zmiksujcie tak, że wyjdzie budyń, i będziecie mieli lekkie wyobrażenie ich muzy. Jak zawsze, poszczególne riffy są dobre i nośne, kłopot zaczyna się, gdy te riffy się zmieniają. Jeden do drugiego za cholerę nie pasuje, robi miszmasz, ładafak i obniża jakość muzyki. Najlepszym utworem był, zdaję się, Lich, który po prostu bazuje na jednym, zmienianym odrobinkę, motywie. Wiem, że śmiesznie to brzmi, ale taka jest prawda. Poza tym poszły jeszcze Revenge, Counterattack i cośtamjeszcze. Podobały mi się przerywniki pomiędzy utworami, w których to wokalista (wymalowany, razem z perkusistą, jak ostatni pajac i zupełnie niepasujący do reszty zespołu. Sorry, Fiedzia) wyciągał ładniutką, klimatyczną książkę i wygłaszał coś w stylu kazania. Motyw sam w sobie uroczy, gorzej, że ludzie w zespole są taką samą mieszaniną, jak muzyka. Wyobraźcie sobie The Dillinger Escape Plan z Nergalem w dobrze mu pasującej stylistyce na wokalu. Było coś w ten deseń.

Szybki wypad na gul-gulanie i wracamy pod scenę, gdzie leci już prawilny sajgon. Nuclear Holocaust zagrało dokładnie tak, jak się spodziewałem: bez zbędnego pierdolenia, bez jakichś pedalskich przerw, po prostu grindcore pomieszany z thrashem. Było szybko, głośno, z przemocą i jajem. Co tu dużo gadać, chłopaki brzmieli świetnie, zarówno przez nagłośnienie, jak i muzycznie. Ktoś tam nawet zasuwał pod sceną, choć muszę przyznać, że pod tym względem Białystok jest aktywny jak pierwszy lepszy cmentarz. Leciały między innymi Total World Obliteration, Nuclear Holocaust, Dead Zombies, jak i kilka nowych utworów. Występ wyszedł bardzo zacnie. Prawie dałem się nabrać, że już nie będzie lepiej, ale Straight Hate uświadomiło mnie, że guzik prawda.

Cóż, najlepszym podsumowaniem koncertu chełmskiej ekipy jest fakt, że niespecjalnie dużo z niego pamiętam poza ogłuszającym hałasem. Tak dobrze było. Jeszcze głośniej, jeszcze szybciej, jeszcze bardziej grind i w ogóle dupa ten, kto nie przyszedł. Nie ma, co się rozwodzić, po prostu występ taki, jaki powinien być. Pod sceną bawiło się już kilka osób więcej, muzycy co i rusz dorzucali do pieca rozpędzając i tak już mknący na złamanie karku kombajn. Coś czuję, że ten występ, mimo, że krótki, będzie dawał się we znaki przez najbliższy tydzień. I dobrze, warto było.

Podsumowując: koncert lepszy, niż się spodziewałem. Nagłośnienie, jak na taki klub, świetne, małe przemeblowanie lokalu tworzące scenę, na której da się zmieścić coś poza perkusją i parkiet taneczny, do tego kupa fajnych ludzi. Brutalik vol.1 narobił apetytu na pełnoprawny Brutal East. Mam nadzieję, takie gigi będą częstsze. Głośności i intensywności wystarczy.

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , .