Bloody Blasphemy „Total Death Celebration” (2016)

Bloody Blasphemy trafiło do mnie „z nadania”. W materiałach prasowych dumnie stało, że kapela powstała niby jeszcze z końcem ubiegłego wieku i że ich naturalną formą ekspresji jest surowy oldskulowy Black Metal. Ponieważ niezbyt to możliwe żebym ja, słuchający od pacholęcia Burzum, Hades i Carpathian Forest sam takiej kapeli przez 17 lat nie wygrzebał, kliknąłem sobie na encyklopedię. No tak, dotychczasowy dorobek zespołu dupy nie urywa. Ledwie trzy demówki w latach 2003 – 2005 i potem 11 lat ciszy. No to można było przeoczyć…

Niemniej ich ostatnia płyta to już sążnisty kawałek materiału. 11 utworów i 65 minut muzyki mogło oznaczać kawał dobrze zrobionej i przemyślanej przez dekadę roboty. Zwłaszcza, że na płycie znalazło się całe Promo 2005. Toż to dłużej, niż czekaliśmy na Time I Wintersun! Total Death Celebration dla niepoznaki rozpoczyna delikatne syntetyczne intro. Później następuje już klasyczna totalna pogańska zagłada. Perkusja niczym u wielbiciela bigmaków po przebiegnięciu ultramaratonu. Wokal niczym wyziew z samego dna piekieł, tyle że sączy się bardziej w tempie gangreny z otwartej rany. Sekcja strunowa operuje klasycznie w prostych, czytelnych i klimatycznych riffach. Zanim zakończy się pierwszy kawałek, człowiek młodnieje o dobre 20 lat. Pardon, 10, gdyż ten między innymi kawałek pochodzi właśnie z Promo 2005. Szkoda tylko, że linie melodyczne jakieś takie mało wyrafinowane. Nie wiem tylko, czy jest to efektem miałkawych idei muzyków, nieco wyświechtanej już formuły muzyki z zeszłego wieku czy moim postępującym niestety wiekiem.

Nie ma co jednak narzekać, gdyż do samego końca albumu melodie częściej wpadają w uszy niż gubią się gdzieś w zakamarkach melodycznych połamańców. Nie warto grymasić, gdy klasyczny blackowy blast prowadzi nas równym kroczkiem przez cały album. Nie ma się co spinać, kiedy wokal charczy, jakby wydobywał się z samego Helvete.

Fajnie jest posłuchać Bloody Blasphemy. Najnowszego wcielenia starego Burzum, Mayhem czy Immortal. Problem polega jednak na tym, że niestety w obecnych czasach żadna z wymienionych wyżej kapel nie wyważa atomowym kopniakiem drzwi do nowych muzycznych przestrzeni. Różnica pomiędzy Norwegami a Szwajcarami jest jednak taka, że Ci pierwsi położyli już kiedyś podwaliny pod Black Metal i swoim graniem wpisali się już na karty historii Black Metalu. Natomiast Bloody Blasphemy może co najwyżej dopisać się gdzieś u dołu długiej listy udolnych naśladowców.

Ocena: 6,5/10

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .