Professor Black – „LVPVS” (2018)

Professor Black to muzyczny projekt, za którym stoi amerykański muzyk rockowy i metalowy – Chris Black. Facet sporo udzielał się na scenie niezależnej, ostatnio grał przede wszystkim w hard rockowym, chicagowskim bandzie High Spirit, ale lista zespołów, w których zaznaczył przez lata swoją obecność, jest znacznie dłuższa. O tym, że Chris cierpi na artystyczną nadpobudliwość, niech świadczy fakt, że pod szyldem Professor Black postanowił właśnie wypuścić w świat jednocześnie trzy (!) albumy, które zresztą poprzedzała w tym roku EP-ka i split. Co ważne, każda z tych płyt muzycznie różni się od siebie, a skoro High Roller Records podesłało nam pełen katalog tegorocznych pełnograjów Chrisa, spodziewajcie się niebawem kolejnych tekstów i nie dziwcie się, że przy każdej recenzji widnieje data 2018.

Zacznę od albumu, który jest niewątpliwie najbardziej eksperymentalny i najmniej piosenkowy. Płyta LVPVS zawiera cztery instrumentalne kompozycje, z których każda trwa równo 11 minut i 6 sekund, ale czy stoi za tym jakiś koncept, to niech pozostanie zagadką. Chris Black zaprosił do współpracy paru zacnych gości – na LVPVS zagrali: JWW (ex-Agalloch) na basie, Jussi Lehtisalo odpowiedzialny za klawisze i Matt Johnsen grający na gitarze – co dało efekt intrygujący, ale też kontrowersyjny. Pojawiają się opinie, że cztery kompozycje na płycie są nudne i monotonne. Właściwie trudno nie przyznać racji tego typu głosom, ale zaznaczyć muszę, że pewna muzyczna transowość jest głównym artystycznym założeniem tej konkretnej odsłony twórczości Professora Black’a i albo zaakceptujemy ten fakt z całym wachlarzem konsekwencji, albo będziemy musieli wyrzucić CD przez okno. Najbardziej toporny wydaje się zwłaszcza pierwszy z kawałków, Habeas Corpus, z wbijającym się w głowę, wałkowanym w kółko motywem, przy którym jedni osiągną nirwanę, a drudzy dostaną – przepraszam za niecenzuralne wyrażenie, ale najbardziej pasuje mi w tym miejscu – przysłowiowego „pierdolca”. Ale ciężko mi jednoznacznie ocenić, czy to przytyk, czy powód do bicia brawa. Ja się wkręciłem, w którymś momencie, choć było ciężko.

Pozostałe kompozycje są również hipnotycznie monotonnie, jednak dzieje się w nich więcej, a rytm i muzyczne motywy przeobrażają się jednak w pewnych ramach. Słuchacz może mieć wrażenie, że uczestniczy w muzycznym jammie i wcale bym się nie zdziwił, gdyby kompozycje wypełniające album LVPVS zrodziły się z improwizacji. Perkusja i bas trzymają tutaj rytm, a pewne pole do popisu zostało oddane gitarom elektrycznym, czasem o całkiem mocnym brzmieniu (jak w hardrockowym początku Every Second), innym razem nieco bardziej subtelnym. Ale jeśli miałbym kogoś wskazać jako wybijającą się postać w tym muzycznym combo, to wybrałbym bez namysłu Jussi’ego Lehtisalo. Wypuszczane przez niego syntezatorowe plamy dodają całości retro sznytu, przywołując w tym kotle dość szorstkich dźwięków szczyptę staroświeckiego, ale przykuwającego uwagę klimatu.

Jest to album z cyklu „kochaj albo rzuć”. Mimo pozornej prostoty, a miejscami programowej monotonności, z czasem zawarte na nim utwory odkrywają przed słuchaczem trochę więcej sekretów. Szanuję jednak wybór tych, którzy powiedzą LVPVS stanowcze nie i nie będą mieć ochoty na kilkukrotne kontakty. Jest tu trochę post rocka, muzyki eksperymentalnej, elektroniki, krautrocka, a nawet doomowe czy heavy metalowe riffy. Wbrew pozorom udało się stworzyć dość spójną finalną wizję, na swój sposób niezwykłą. Fani eksperymentów powinni sprawdzić koniecznie – wielu złapie się za głowę, część zakocha się w transowej strukturze kompozycji.

ocena: 7/10

Oficjalna strona artysty na Facebooku

High Roller Records na Facebooku

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , .