Thronum Vrondor – „Ichor (The Rebellion)” (2019)

Belgia raczej nie jest krajem, który stałby black metalem. Tym bardziej warto sprawdzić, czy aktualny stan rzeczy ma jakieś szanse na to, by ulec zmianie. Na nowy album Thronum Vrondor trzeba było czekać dziesięć lat. Poprzedzająca nowe wydawnictwo dylogia oparta luźno na wątkach największego dzieła Dantego narobiła smaku aż miło, czy zatem na Ichor (The Rebellion) wart był długich lat oczekiwania?

W tak zwanym międzyczasie belgijski duet powiększył się o etatowego wokalistę – Crygh i Vrondor skupili się na swoich instrumentach, powierzając mikrofon w dłonie SvN (znanego m.in. z Fleshmould) i już z nim przystąpili do tworzenia trzeciego potwora.

Dziwny to black metal. Niby klasyczny, ale jakby odarty ze wszystkiego, co przeciętny fan zna i ceni. Pozbawiony korzeni i swoistego rodowodu. Być może to efekt miejsca i czasu, ale bynajmniej nie jest to wada. Belgowie czerpią tak dużo z różnych szkół, że siłą rzeczy wychodzi im coś, co można nieśmiało nazwać własnym. Przewijają się ostre jak brzytwa riffy, nie zabraknie zwolnień, czy delikatnie zobrazowanych na wpół akustycznymi gitarami pasaży (lekkie nawiązania do rodaków z Emptiness), kompozycje momentami ocierają się o skandynawskie opowieści o wikingach (A Symbol Of Acrimony), ale znacznie częściej usłyszymy muzyczny hołd dla Blut Aus Nord, szczególnie w końcowych partiach większości numerów, gdzie nieoczywiste, wymykające się sztywnemu zaszufladkowaniu gitarowe solówki przenoszą surowy black w nieco kosmiczny, lekko transcendentalny wymiar. Kompozycyjnie natomiast, zespół plasuje się gdzieś między walcowatymi początkami Paradise Lost, szlachetnym prymitywizmem Grecji i pierwotnym nieokrzesaniem Taake. A wszystko to okraszone wokalem niemal żywcem wyjętym z płyt Mgły.

Zdaję sobie sprawę, że może to brzmieć jak opis rojeń metalowego neofity z syndromem Tourette’a. Pierwszy odsłuch Ichor brzmiał jak prosty przepis na katastrofę, ale tygiel różnych wpływów był na tyle duży, ciekawy i nieoczywisty, że płyta niemal zapętlała się sama. Trudno było się od tych dźwięków oderwać, mimo pozornego, kompozycyjnego chaosu i warsztatowej dezynwoltury. Album dość powoli, ale regularnie nabierał kształtów, z czasem zaczęła wyłaniać się – co prawda dość blada, ale jednak – iskra, która rozpala poszczególne utwory tworząc duże ognisko w zimowym lesie. Jak już to ognisko zapłonęło, to trudno było od niego odejść.

To naprawdę trudna płyta. Aż chciałoby się powiedzieć, że dla koneserów, którzy pod nawałnicą brutalnych dźwięków z różnych bajek odkryją to, co poeta miał na myśli, ale po co popadać w niepotrzebny pretensjonalizm. Ichor to po prostu kawał płyty – ciężki i wymagający, ale warty poświęcenia mu każdej minuty.

 

Ocena: 8/10

 

Rafał Chmura
Latest posts by Rafał Chmura (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .