Keith Richards – „Main Offender” (1992/2022)

Po niezwykle udanym solowym debiucie w postaci płyty Talk Is Cheap (1988) w 1992 roku Keith Richards zaprezentował słuchaczom kolejne studyjne dzieło, Main Offender. W międzyczasie artysta nie próżnował, nagrywając z The Rolling Stones (album Steel Wheels) i koncertując, także z autorskim materiałem. Drugi longplay zbierał całkiem przyzwoite recenzje, ale nie powtórzył komercyjnego sukcesu poprzednika. Nie można się temu dziwić, bo była to płyta zdecydowanie mniej efektowna, pozbawiona komercyjnego zacięcia i ewidentnych radiowych singli. Niemniej jej aranżacyjna zgrzebność i prostota użytych środków broni się – po latach zwłaszcza.

Trzydziesta rocznica wydania Main Offender, i zaproponowana przez BMG reedycja, to doskonała okazja, by przypomnieć sobie zawartość albumu. Płyta być może nie przypadnie do gustu tym, którzy szukają w muzycy rockowej popisów, nowych dróg, rozbudowanych kompozycji czy stadionowych hymnów. Main Offender to niby nie porywająca, ale na swój sposób szlachetna, bo szczera propozycja. Nagrana w dodatku przez świetnych muzyków, którzy postanowili nie popisywać się nadmiernie, ale skupić na rzetelnej robocie. Piosenki na tym albumie są bardziej organiczne i pozornie pozbawione wszelkich ozdobników. Pozornie, bo tych nie brakuje, tyle że  kryją się często w tle, są dawkowane z umiarem. Jak z dobrą, starą whisky – za posmakiem kolejowych podkładów i torfu chowa się bogaty bukiet, wyczuwany na języku po czasie.

Niemal wszystko zaczyna się tu od prostego uderzenia perkusji w 4/4 (zmienia się głównie tempo), za którym rusza przybrudzony rockandrollowy riff, tak charakterystyczny dla Richardsa, że nie da się go pomylić z żadnym innym – przykładem czego choćby 999, Eileen i Runnin To Deep. Dwa, trzy takty gitary wystarczą, by rozpoznać artystę jak po liniach papilarnych. Zdarty tenor tylko podkreśla efekt. Choć skład muzyków na Main Offender nie zmienił się w stosunku do Talk Is Cheap – założycielowi The Rolling Stones towarzyszy ponownie zespół The X-Pensive Winos – to jednak ewoluowało podejście do kompozycji i produkcji.

Plejada doskonałych instrumentalistów oszczędniej korzysta z niepospolitej skądinąd gamy możliwości. Oprócz zgrzytliwych gitar, pulsującego prosto basu i skromnie brzmiącej perkusji, odezwą się tutaj od czasu do czasu organy, fortepian i klawinet, nienachalne dęciaki (Hate It When You Leave), albo gospelowe chórki (Bodytalks i Demon) – wszystko to jednak nie przebija się na pierwszy plan. Dla kogoś może to być minus, ale w prostocie takiej kompozycji tkwi jakaś siła. Niby jest do bólu przewidywalna, a jednak kusi swą brudną subtelnością. Richards skomentował zresztą swoje podejście do muzyki w tamtym czasie dość precyzyjnie: Jeśli jesteś muzykiem, to cisza jest Twoim płótnem i nigdy nie chcesz jej całkowicie zapełnić… A jednym z najciekawszych fragmentów muzyki jest ten, kiedy nie grasz.

Od tej korzennej, rockandrollowej propozycji pewną drobną odskocznię stanowi jedynie tak lubiane przez Richardsa reggae (Words of Wonder) czy staroświecka, podszyta soulem rodem z Motown piosenka Hate It When You Leave. Tekstowo zaś Richards nie udaje kogoś, kim nie jest i porusza się po tematach nieobcych dla mężczyzny w średnim wieku, który sporo widział i słyszał oraz niejednego doświadczył.

Skoro muzyczna zawartość wciąż się broni, należy zapytać, czy warto sięgać po reedycję. Bardziej szczegółowo omawiał zawartość poszczególnych boksów mój redakcyjny kolega. Komu wydatki nie straszne, może zaopatrzyć się w wydanie Super Deluxe Box. Bez względu na to, czy muzyka przypadnie nam do gustu, pod kątem edytorskim to wznowienie jest po prostu świetne. Przypomnę tutaj moje omówienia studyjnego albumu Talk Is Cheap i koncertowej płyty Live ath the Hollywood Palladium. Nawet podstawowa dwupłytowa wersja, wydana w formie książeczki, stanowić będzie ozdobę każdej kolekcji. Trochę zdjęć, rękopisów, czarne krążki CD – ma to klasę.

Należy dodać, że do reedycji dołączony jest materiał z koncertu z 1992 roku Winos Live In London ‘92, zarejestrowanego w The Town & Country Club w Kentish Town. To okazja, by przekonać się jak prezentował się ten skład na żywo. A prezentował się naprawdę dobrze, dziarsko, z pewnym polotem i scenicznym luzem. Oprócz solowych piosenek znalazło się tu miejsce na pochodzące z repertuaru Stonesów – Happy i absolutny klasyk w postaci Gimme Shelter. Ta druga piosenka została jednak w tej wersji odarta ze swej mocy i wypada blado (nie rzutuje to na szczęście na wysoką jakość całości).

Fani Richardsa i The Rolling Stones na pewno sięgną po tę reedycję, co najwyżej będą się zastanawiać nad wersją. Inni powinni przynajmniej się zainteresować, bo warto.

Muzyka: 7,5/10
Wydanie: 9/10

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , .